Niestety. Moje śniadanie okazało się nieprzyzwoite. Nie dałem mu rady w całości. Breja została.
Trudno było mi się zdecydować, które danie było lepsze. Dlatego oba zajmują ostatnie, gdzieś w okolicach nieskończoności miejsce
;-) Przynajmniej stolik na którym jadłem nie był czysty. W zasadzie mogę śmiało przyznać, że był brudny bardzo. Obie zupy pasowały więc do niego jak trzeba.
Na koniec powiem jeszcze, że poznałem dzisiaj parę Polaków z Polski ale mieszkających od kilku miesięcy w Melbourne. Jak się okazało nawet przylecieliśmy tutaj tym samym samolotem z Sydney. Przesympatyczna para! Jako, że mój samolot jest opóźniony spędziliśmy super miło i przyjemnie czas wypełniając go pogaduchami
:-)
Czekam już sobie na samolot. Tym razem Virgin Australia. Jestem spełniony pobytem w tym miejscu. Lecę do Sydney zrelaksowany i z bananem na buzi
:-)Z lotu ptaka
Pilot powiedział, ze mamy opoznienie z powodu bardzo złej pogody w Sydney. Zimno i pada. A tu tak przepięknie. Zmęczenie daje mi o sobie znać. Ale to z powodu braku wystarczającej ilości snu i jedzenia. Na jedno i drugie nie mam czasu
:-)
Samolot Virgin Australia, ledwie 3 letni jeszcze pachnie nowością. W środku ładny i kolorowy.
A największą niespodzianką jest poczęstunek w cenie biletu. Wszystko było tak pyszne… wszamałem co dali, zebrałem okruszki i wylizałem opakowania:-) W zasadzie można w nie pakować ponownie takie czyste
;-)
Jedzenie na pokładzie to najlepsze co dzisiaj jadłem. Bo poza śniadaniowym pojedynkiem jadłem głównie wodę. Na pokładzie dostałem również herbatę. Zdziwiłem tym samym panią stewardessę, że bez mleka. Niestety cytrynki nie miała
;-) Jako ciekawostka Virgin jako jedyna linia jak do tej pory, które znam nie używa plastikowych łyżeczek (ok, w niektórych są metalowe. Np SQ). Te są drewniane, ładne i wyglądają „drogo”
;-)
Mam tez ze sobą 1,5l wody. Na tym lotnisku nikt się o to nie czepia. Nawet jest informacja, ze jeśli chodzi o wode to oni są „wyluzowani”
:-)
I jeszcze jedna ciekawostka której w sumie sam nie do końca rozumiem. Samolot B737-800. Układ standardowy 3x3. Jest biznes klasa i siedzenia zaraz za biznesem oznaczone jako VirginX (tak samo jak awaryjne). Te siedzenia maja więcej luzu na nogi. W biznesie lecą 2 osoby na 8 możliwych. W VirginX (łącznie z awaryjnym) siedzą również 2 osoby na 30 możliwych(takie miejsce to koszt 65AUS) I teraz… do połowy samolotu wszyscy siedzą pojedynczo. Ja jestem jednym z nich. Mam miejsce 7F. Od połowy do końca ludzie siedzą w większości po 3 osoby. Od połowy samolotu do końca zapełnienie w okolicach 80-90% Co ciekawe ja z automatu tez dostałem miejsce coś w okolicach 20go któregoś. Tyle, ze nie lubię jak mi takie rzeczy automatem wpadają i zmieniłem na stronie na 7F. Mogę się nawet położyć co właśnie kilka osob przede mną i za mną zrobiło
:-)
Był jeszcze jeden powód zmiany miejsca. Sprawdziłem wcześniej kierunek startu samolotu i trzymałem kciuki żeby się wiatr tego dnia nie zerwał. Po to by z góry raz jeszcze sobie popatrzeć na piękna górę Uluru
:-)
Dzisiaj nocuję już w hotelu. Pobyt mam opłacony punktami Avios z promocji 9k mil z góry za bilet Iberii. W zasadzie to cieszę się na myśl o hotelu. Jakoś nie jestem typem i fanem hosteli. No ale czasami jak trzeba to trzeba.
Może zainteresować przyszłych oblatywaczy fakt, że samolot wyposażony jest w WiFi. Bezpłatnie dostępne na lotach krajowych. Osobiscie kilka razy próbowałem się połączyć ale o ile zapiąłem się routera to już strony www nie dało się otworzyć. Ale może ktoś będzie miał więcej szczęścia.
Pozdrowienia z Sydney. Pogoda jak na zdjęciach z okna samolotu.
Sydney & extraordinary storm
Jak już wiecie dotarłem wczoraj do Sydney z informacją od kapitana, że pogoda jest zła. Pilot miał rację. Była zła. Ale nie spodziewałem się, że aż tak. Wiało jak w „kieleckiem”
;) Wiało tak, że musiałem trzymać głowę żeby mi nie urwało. Oczywiście dowiedziałem się o tym dopiero jak wysiadłem w centrum z pociągu. Nie chciałem dojeżdżać pociągiem pod sam hotel bo lubię jak mnie nogi niosą. Wysiadłem więc, wyszedłem, google mówił, że w 20 minut będę w hotelu. Google nie przewidział, że 20 minut to ja będę stał pod witryną sklepową wpatrując się w jakieś rzeczy, którymi normalnie w życiu bym się nie zainteresował. Ale poza witryną nie było dobrze. Pod zresztą też nie bardzo. Wpadłem do hotelu, mokry jakbym przed chwilą wpadł do fontanny. Na szczęście nic mi nie urwało po drodze;-)
I wtedy spadł na mnie grad dobrych wiadomości.
Ale po kolei. Pod samym hotelem już będąc sprawdziłem maile. Patrzę a tam informacja ze Scoot Airlines dotycząca mojego lotu do Singapuru. Moja oferta na aukcji ScootBiz Upgrade została zaakceptowana. Lecę biznesem z Sydney! Juuuuhu!
:-) Buzia zadowolona, choć mokra.
Wszedłem do hotelu Larmont Sydney by Lancemore w którym miałem opłacony punktami Avios pobyt na jedną noc. Wyglądałem tak sobie, delikatnie mówiąc „nieświeżo”. Zostałem jednak przywitany jakbym był w tym hotelu stałym gościem albo najlepszym znajomym obsługi. Otrzymałem (nawet o to nie prosząc) upgrade do pokoju Harbour View z widokiem i balkonem (standardowa cena takiego pokoju to ok 1500PLN). Na ostatnim, najwyższym piętrze hotelu. Z dedykowaną windą dla gości tego piętra! Dodatkowo 2 snacki z mini baru, WiFi, możliwość korzystania z siłowni, jogi 24h i nie wiem co tam jeszcze… dostałem też tak dużo uśmiechów i miłych słów, że ledwo mi się do plecaka mieściły
:-)
Pokój był cudowny! Wyposażony perfekcyjnie w najlepszy sprzęt audio (Bose), TV oraz iPad. Kremiki, szamponiki, kapcie… no wszystko co tylko potrzebne. I balkon. Duży balkon. Zdjęcia tego nie oddadzą więc może powiem tak, że był to jeden z najlepiej wyposażonych i przyjaznych hoteli i pokoi w jakich do tej pory spałem. A łóżko… łóżko było fantastyczne. Było tak wygodne, że spałem jak dziecko, a ran wcale mi się nie chciało wstawać...pościel bialutka i aksamitna… rewelacja!!!
Tyle, że przecież byłem mega głodny. Nie będę tak siedział w hotelu mimo, że za oknem świat się kończy. Nałożyłem bieliznę termoaktywną, bluzę (mokrą ale jedyną), bezrękawnik, czapkę i wyszedłem za burtę. Wiatr wiał w twarz, woda wlewała się do butów, znowu trzymałem głowę obiema rękami żeby mi jej nie zerwało. Nie wiem czy bez głowy pozwoliliby mi lecieć samolotem;-) W tych oto okolicznościach trafiłem do włoskiej (wiem, że dziwacznie to brzmi) ale dobrze ocenianej restauracji. Kupiłem sobie kolację, wszamałem jak małpa kit i wróciłem do hotelu. No oczywiscie zahaczyłem jeszcze o supermarket i kilka ulic w celu rozpoznania terenu
;-)
Wiecie co jest cudowne o tej porze roku w Sydney? Jakaranda. To są niebieskie kwiaty, kwitnące na drzewach. Taki odpowiednik naszego polskiego bzu. Przepięknie wyglądają ulice w słońcu i tych właśnie niebieskich (a może fioletowych kwiatach). A jak one pachną… lubię się zatrzymać przy takim drzewku i po prostu zaciągnąć nosem. Głęboko w płuca
:-)
A wiecie czym się różni Sydney od Londynu? Ja uważam, że oba miasta są na pewno bardzo bliskimi kuzynami, a może nawet bliźniakami. Tylko o ile w Londynie przechodzenie na czerwonym świetle to oczywista oczywistość to już w Sydney to prawie przestępstwo. Do tego stopnia, że widziałem jak policjant stał na pasach, na środku drogi ale światło świeciło się czerwone. I mówi ten policjant do kobiety, że może iść. A ona mu na to „...ja wejdę na ulicę, a Ty mi mandat wystawisz. Nic z tego”
:-)
Nie mniej jednak duch miasta jest niesamowity. Uwielbiam Sydney. Wspaniałe się tutaj czuję. Nawet jak wieje i pada. Tym bardziej, że to już historia
:) Ludzie są przesympatyczni. Czy to w hotelu, czy sklepie, czy na ulicy. Tacy otwarci i wyluzowani.
Jest czwartek, godzina 16.00. Za 3h mam lot do Singapuru samolotem Scoot Airlines 787-9 Dreamliner. W klasie biznes. Siedzę sobie teraz na trawie, 100 metrów od Opery. Słonko świeci, wiatr ustał. Gdzieś w oddali na statku trwa niezła impreza.
Dzisiaj rano zdążyłem już odwiedzić centrum handlowe i pozwiedzać. Kupiłem parę drobiazgów do domu, a nawet torbę podróżną u chińczyka bo do podręcznego już się nie zmieszczę. A skoro lecę biznesem to mogę nadać choćby małego kangura do luku.
Na śniadanie zjadłem dzisiaj prawdziwy australijski Beef Pie na balkonie mojego pokoju. Z widokiem na Harbour Bridge.
Czas zbierać się na lotnisko. Bye bye Sydney. Będę tęsknił...ScootBiz dreamliner
Dotarłem do Singapuru. Już tylko dwa loty zostały przede mną do zakończenia tej przygody. Oba w biznesie. Jeden SQ na A380. Drugi LOTem. A dzisiaj zaliczyłem ScootBiz dreamlinerem.
Zacznijmy więc od tego jak się kupuje taki lot? Po pierwsze należy kupić bilet w klasie ekonomicznej, w promocji. Jak najtaniej się da. Mój był stosunkowo tani bo kupiony prawie rok temu. Za przelot z Sydney do Singapuru zapłaciłem ok 350 PLN. Następnie na aukcji Scoota upgrade do ScootBiz składa się ofertę. Więc obstawia się cenę minimalną (w tym przypadku również ok 350 pln) i liczy na szczęście. Moja oferta złapała się. I dobrze. Bo gdybym miał dokupić tylko bagaż wyniosłoby mnie to przynajmniej połowę tego co dałem na aukcji. Ale czy ScootBiz to taka prawdziwa klasa biznes? Tu zdania mogą być podzielone.
W moim przypadku wyglądało to tak. Dojechałem na lotnisko w Sydney pociągiem z Centrum. Z karty Opal ściągnęło mi za ten przejazd ok 4 AUS. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego tylko tyle. W ten sposób na karcie zostało mi ponad 10AUS. Z czego się oczywiście cieszę, bo to widocznie po to bym kiedyś tu jeszcze wrócił
;-) Na lotnisku kolejkę do odprawy na Scoota do Singapuru było widać z daleka. Jak chiński mur z kosmosu. I tutaj przydała mi się na pewno flaga klasy Biz. Mogłem załatwić temat bez żadnego czekania. Od razu po boarding pass ze stempelkiem z dużą literą T (czyli priorytet;-)
Niestety lotnisko w Sydney troszkę kuleje pod kątem saloników biznesowych na DC lub PP. Co najwyżej można zamówić dania z karty w jednej z kilku restauracji. Do wykorzystania jest wtedy 36AUS. Ja nie byłem głodny, bardziej by mi się przydał ten salonik żeby posiedzieć w spokoju z dala od tłumów więc z oferty barowej tym razem nie skorzystałem.
Jako że jednak byłem niedaleko bramki gdzie miała się zacząć odprawa zaciekawiła mnie jedna rzecz. Samolot którym miałem lecieć jeszcze nie wylądował. Na tablicach ogólnych był tylko numer bramki. A na tablicach bramkowych nie było jeszcze żadnych komunikatów. A ludzie ustawili się w kolejkę. I stali. Samolot przyleciał delikatnie opóźniony, a oni stali. Samolot był czyszczony, załoga się zmieniała, a oni stali. W tej kolejce. Długiej przez pół terminala. Stali tak ponad godzinę. Oczywiście nie ma nic złego w staniu. W samolocie się wysiedzą. Ale żeby tak w kolejce do nikąd? Każdy ma przecież miejsce numerowane.
ScootBiz oraz rodziny z dziećmi mogły wejść na pokład „kolejką” priorytetową. No to wszedłem.
Do samolotu przez rękaw i przez drugie drzwi. To znaczy, że po wejściu po prawej stronie widać klasę ekonomiczną. Po lewej i przez nią się przechodzi jest klasa scootsilience (troszkę jest tam więcej miejsca na nogi i nie mogą tam siedzieć dzieci do lat 12). Na załączonych zdjęciach.
Następnie wchodzi się do klasy ScootBiz. W moim przypadku wypełnienie Biz było w okolicach 95%. Układ 2x3x2. Ja siedziałem z brzegu środkowej 3-ki (tak wybrałem)
Jako drink powitalny woda.
Od razu też podeszła stewardessa i sprawdziła czy się oby nie pomyliłem (np celowo) i czy to na pewno moje miejsce. A skoro się wszystko zgadza to od razu spytała co będę jadł i pił. Mogłem wybrać danie i napój z karty.
Siedzenie było znacznie szersze jak w klasie ekonomicznej. Oraz co dobre stoliki chowane były w podłokietnikach. To oznacza, że jakby nawet siedział ktoś obok mnie to nie musielibyśmy walczyć na łokcie o oparcie
;-) Zagłówek był, siedzenie dość mocno się rozkładało ale nie na płasko. Był też taki fajny podnóżek.. ale nie na stopy ale na łydki. Na 8h lotu siedzenie muszę przyznać było dość wygodne.
Od razu po wystartowaniu wjechało jedzenie. Wjechało to może złe określenie. Zostało podane. Indywidualnie każdemu w tej klasie. Bez wózeczka jakim się z reguły posługują stewardessy. Poza zamówieniem które złożyłem jako deser była tabliczka porządnej czekolady! I chyba ta czekolada była najsmaczniejsza z tego wszystkiego. Jedzenie bylo tylko dlatego dobre, że gorące. I tyle dobrego mogę o nim powiedzieć.
W klasie ScootBiz są jeszcze 2 dodatki dla pasażerów, które są normalnie płatne: gniazdko do ładowania telefonów (w eko płatne od 5-11 SGD) oraz dostęp do TV (11 SGD czyli 30 PLN). Zauważcie na zdjęciach, że nie ma tabletów w siedzeniach. System rozrywki wygląda tak, że ściąga się aplikację Scoot na telefon albo tablet, podłącza do wifi samolotowego i można w ten sposób zamawiać jedzenie, oglądać filmy, zobaczyć ile zostało do lądowania. System nie jest może jakoś super rozwinięty ale spełnia swoje zadanie. Filmy działają bardzo płynnie. Co do ilości filmów oraz ich „świeżości” to daleko im do innych tego typu systemów pokładowych. Można sobie przypomnieć jakiś film sprzed lat jak się akurat trafi
;-)
Lot mnie nie zmęczył. W zasadzie leciało mi się bardzo wygodnie ze względu na siedzenie. Jedzenie, rozrywka nie najwyższych lotów. Czy to zatem prawdziwa klasa biznes? Będę wiedział po kolejnym locie. Teraz nie mam jeszcze porównania
;-)
Jestem już w hotelu Grand Mercure Roxy. Nocuję wykorzystując punkty AccorHotels. A dodatkowo wpadnie mi dość sporo punktów za ten pobyt za zdobyte odznaki w Accor Places. Dostałem też voucher na drinka powitalnego, owoce w pokoju oraz upgrade do pokoju Ocean View na 13p. I od razu późne wymeldowanie do godz 15.
@Peta, tak jest. Będzie live
:-)Jako ze mam już pierwsza uwagę techniczna od razu powiem, że miejsce 11A w B737-300 Ukrainę Airlines jest przy oknie... tylko okna nie ma
;-) 10A tez nie polecam z tego samego powodu.Nieźle się zaczyna cześć lotnicza mojej podróży;-) Jako, ze byłem już w Kijowie (w pamiętnym większości forumowiczów kwietniu 2018) i leciałem ta sama trasą będę sobie wyobrażać co inni widzą za oknem;-)
KIJÓWJeden update dotyczący samolotu. B737 się zgadza ale nie 300 a 800. I właśnie się zorientowałem, że takim samym będę leciał do Dubaju. A miejsce jakie sobie wybrałem to……… 10A! Haha… No ja rozumiem, że lot nocny. Ale żeby tak nie popatrzyć w czerń nocy i światła bogatego miasta? Może uda mi się jeszcze zmienić miejsce:-)Lot UA zwyczajny. Jedzenie, kawa, herbata płatna wiec nie miało powodzenia. Za to kubeczek wody był gratis wiec skorzystałem. Ukraińskiego odpowiednika prince Polo nie dali. Przed lotem zapakowali pasażerów przez rękaw i jak nie przystało na narodowego przewoźnika wypakowali w Kijowie do autobusu. W Kijowie śnieg ale nawet nie zimno.Jako, że jutro mam w planach wjazd na najwyższy budynek na świecie to dzisiaj jestem już w drodze na najniżej położoną stację metra na świecie Arsenalna
:-)Korzystam z Ubera. Koszt ok 30PLN. Kierowca na wstępie poinformował mnie że jego english is a little bit. I nie kłamał
;-) Wiec przypomniałem sobie kilka rosyjskich słów i dowiedziałem się, ze najlepsze ukraińskie jedzenie jest w restauracjach „Pyzata Chata”. I tam właśnie zamierzam zjeść obiad przed dalsza drogą. Ma być po ukraińsku, obficie i smacznie…. tak powiedział
;-)
@QbaqBA według google to Najgłębsza na świecie stacja metra, Arsenalna w Kijowie, znajduje się na głębokości 105,5 m. U Koreańczyków niby jest głębiej bo 110m ale oficjalnych danych nie ma.
Dubaj miasto kontrastów i momentami nawet miasto widmo.Coś co powstało w głowach członków jednej rodziny, co nie zmienia faktu, że Burj Khalifa jak i widok z niego robi wrażenie, tak jak i inne cuda współczesnej technologii i budownictwa.
Z przyjemnością donoszę, że dotarłem właśnie do Singapuru. Pędzę łapać samolot do KUL. Kilka wrażeń pisanych w trakcie lotu:W drodze…Jestem właśnie prawie nad Indiami. Konkretnie najedzony... kolacja zaprawiona dla smaku czerwonym winem. I równie czerwonym popita na deser
;-)W sumie to na deser były też lody. Więc lody też popiłem
;-)Mi się po prostu nie chce spać… korzystam więc z okazji i napiszę Wam kilka szczegółów technicznych dotyczących tego i następnego lotu.Zacznijmy od tego dlaczego lecę do Kuala Lumpur zamiast zostać dłużej w Singapurze. W sumie to z 2 powodów - ponieważ tam jeszcze nigdy nie byłem. W Singapurze zresztą też nie. Ale kiedy szukałem lotów do Singapuru okazało się, że ten sam lot do SIN kosztuje dużo taniej jeśli wezmę łączony do KUL. No to wziąłem. Ci marketingowi magicy zawsze znajdą na mnie jakiś sposób
:-)Oczywiście mogłem jeszcze taniej… ale tą trasę wolałem pokonać porządnymi liniami bez długich przesiadek np w Indiach i „tanimi liniami”Bo myślałem, że się wyśpię…. a nie śpię. Bo mi się nie chce. Padnę jak mucha… pewnie gdzieś pod Singapurem i opudzę się w hangarze jak będą myć samolot
;-)No dobra ale czy klasa ekonomiczna w SQ ma jakieś zalety. Owszem. Same
:-) Wyliczę kilka: siedzenia są bardzo wygodne z miękkim jak poduszeczka w domu zagłówkiem. System pokładowy z kilkunastoma nowymi filmami. Bardzo dobrze działający tablet. Reaguje na delikatne dotknięcie. Miejsce które wybrałem to 45G (czyli w rzędzie środkowym przy korytarzu). Dlaczego właśnie to miejsce? Miejsca w ekonomicznej klasie są w układzie 3x3x3. Lot jest nocny ale długi. Siedząc przy oknie musiałbym budzić pasażerów gdyby mi się chciało do ubikacji. Gdybym siedział w rzędzie z oknem ale przy korytarzu oni budzili by mnie (gdybym spał). Siedząc tu gdzie siedzę sam decyduję kiedy wstaję, kiedy idę i nikt nie musi przeze mnie przeskakiwać. Jest perfekcyjne. A, że znowu nikt nie chciał obok mnie siedzieć (czyli w środku trójki), to pomiędzy mną, a najbliższym współpasażerem jest wolne miejsce. Jak w klasie biznes na krótkich lotach
:-)Dostałem skarpetki, szczoteczkę i pastę, poduszkę i kołderkę.Jest jednak uwaga dla tych co mają w planach lot SQ samolotem B777-300ER: nigdy ale to nigdy nie wybierajcie miejsca 41C oraz 41H. Seat Guru mówi, że to dobre miejsca z dużą przestrzena na nogi. Zgadza się. Tyle, że ta przestrzeń to korytarz na środku którego się siedzi z podkulonymi nogami. Inaczej wózek nie przejedzie albo ktoś się o nasze nogi potknie. Unikać jak ognia! Tego siedzenia nie powinno być w samolocie. Na pokładzie jest WiFi. Kosztuje od 7USD za 15MB do 20 za 50MB. Z racji mojego zawodu nawet chciałem skorzystać z tej najtańszej opcji żeby zobaczyc jak to działa. Traf chciał, że przy próbie aktywacji WiFi dostałem informację, że Indie nie pozwalają na korzystanie z Internetu nad ich terytorium. No trudno. Ja byłem gotowy ale Indie były przeciwko mnie
;-)Nawet się chwilę przespałem. Na 2h przed lądowaniem rozpoczął się serwis nr 2. Wciągnąłem wiec croissanta z kurczakiem, herbatkę i sok.
Czytam i śledzę z zaciekawieniem, ale znalazłem jedno faux pas...
;) Quote: Kiedy już znalazłem czego szukałem okazało się, że kolejka do wejścia jak w sobotę do kasy w biedronceJak sobota to, tylko do lidla, do lidla....
:P pozdrawiam
@adamkru: super relacja. Co prawda już dwa razy byłem w Kuala Lumpur ale znów za nim zatęskniłem czytając i oglądając zdjęcia.
:) Malindo też fantastycznie wspominam - bardzo dobry komfort lotu - leciałem z nimi nawet dłuższą trasę KUL - HAN.
@brzemia, o to chodzi! Brawo
:-)Najlepsza opcja jest taka: bierzecie 2 telefony. Jeden główny gdzie macie wszystko i z którego normalnie korzystacie.Drugi dowolny byle długo bateria trzymała (najlepiej wyłączyć automatyczna synchronizację)Wsadza się kartę dowolnego kraju do tego drugiego telefonu i otwiera WiFi HotSpot. Na telefonie podstawowym (tym głównym) zapinamy się do WiFi. I w ten sposób mamy WiFi 24h/7 gdziekolwiek jesteśmy. I koniec zmartwień. Połączenia wychodzące lecą po WiFi z paczki danych karty kupionej w danym kraju. A płacimy za nie jakbyśmy dzwonili z Polski.Pomijam fakt, ze telefon główny musi mieć włączona opcje WiFi Callingu. A ona jest za free u operatorów w Polsce
:-)Taaa daaa
:-)Warto o tym wiedzieć. Bo to się po prostu opłaca. I to jest zgodne z filozofia nazwy portalu fly4free
;-) Dodałbym call4free
:-) Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
To już bez znaczenia. Co Ci będzie wygodniej. Może z tą drobną uwagą, że jeśli chciałbyś mimo wszystko lokalnie dzwonić w jakimś kraju to wtedy lepszy telefon bo wielozadaniowy (nie tylko do internetu)Ważniejsze jest by włączyć, wypróbować i nauczyć się działać z WiFi Calling jeszcze w Polsce. Po prostu z domu z domowego routera
:-)
Relacja zapowiadała się bardzo dobrze, ale jak się okazuje - jest jeszcze lepsza. Dużo szczegółów praktycznych, które mam nadzieję będzie mi dane kiedyś wykorzystać.
@adamkruBardzo ciekawa relacja
:)Ponadto, niezmiernie Ci dziękuję za uświadomienie mi, że bilety na Petronas Towers warto zarezerwować z wyprzedzeniem - szczególnie w moim terminie.Przylatujemy do KL 30 grudnia i zostajemy do Nowego Roku. Myślałam sobie, że wjedziemy 31 grudnia ale oczywiście nie ma już ani jednego biletu. No i wzięłam 3 ostatnie na 30 grudnia na 20.00 - zależało mi na wjeździe wieczornym lub tuż przed wieczorem. Ale na 19.00 już oczywiście nie ma nic! Dzięki raz jeszcze
:)
Relacja pierwsza klasa! Naprawdę wciąga i świetnie się czyta! ???I na wspominki bierze, bo równo 4 lata temu też tam się przewinęłam-ekspresowo 26-28.11.2014
:)Oprócz samego Uluru, podobało mi się w Kings Canyon-warto połazikować w górę (ale trzeba było wyjechac prawie w nocy, by być wcześnie na szlaku, bo z uwagi na ekstremalne temperatury wtedy-zamykali trasę ok. 11 ? ).Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy!
:)
Ciekawa jest Twoja relacja, taka osobista, doskonale się czyta.Pomyśl sobie, że w Uluru nie zawsze jest tak samo. Podczas mojej wizyty, na przełomie maja i kwietnia chmury co chwila zakrywały słońce i nawet popadał deszcz. Nie przypominam sobie żadnego roju much.Tak czy siak, miejsce jest przepiękne.
Dopiero teraz zacząłem czytać tą fajną relację, bo mnie ten biznes w Scoot zaintrygował. Tak na gorąco, po odcinkach o Sydney i Scoot, gratuluję fajnej wyprawy i lekkiego pióra
:) Muszę przeczytać też wcześniejsze wpisy...Listopadowe Sydney ozdobione chabrowymi płatkami kwiatów jest rzeczywiście urokliwe. Byłem z grubsza w podobnym czasie.Ciekawe, czy z Mercure w Singapurze będziesz uderzał na miasto, czy tylko nocujesz? Będę chciał skorzystać z tego hotelu w czasie RTW. Przylecę do Singapuru ok. 16:00, a wylot będzie następnego dnia ok. 8:00. Jak oceniasz ten hotel na to, żeby wieczorem, już po zameldowaniu wyskoczyć z niego do centrum i wrócić na spanie? Punktami płaciłeś za całość, czy część?
To która "mała" przypadła Ci bardziej do gustu - China, czy India? Jedyny raz, gdy byłem w Singapurze (z 8 - 10 lat temu), nie dotarłem ani tu, ani tu. Tym razem czasu wystarczy pewnie tylko na jeden z tych rejonów, więc może pomożesz w wyborze
:)A biznes w SQ to miodzio. Będzie Pan zadowolony...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
@tropikey, to już będziesz musiał się zastanowić na co będziesz miał danego dnia ochotę. Jeśli chcesz zobaczyć Singapur jak z katalogu to Marina i dookoła hotelu w którym będziesz. Katong to podobno niezła dzielnica. Jeśli chcesz niezłe zjeść i przy okazji np kupić ciuchy do podręcznego bo podczas RTW nie chce Ci się prać o zajrzyj do chińczyka.Arabska + indyjska to z kolei jeszcze zupełnie inne doświadczenie. Co komu pasuje. Pamiętaj tylko, ze po tym co zobaczysz Singapur już nigdy nie będzie taki sam
;-)
kurczę, nawet long kongi Ci podali
:) Mi to się nigdy jeszcze w samolocie nie przytrafiło. Zazdroszczę, bo to jeden z moich ulubionych owoców (na wszelki wypadek dodam, że chodzi mi o te brunatne, niepozorne kulki
:D )
Podali kilka. Ale jak zobaczyłem jakie są pyszne od razu poprosiłem o świeżą dostawę i ilość wg uznania
:-) I taki talerzyk za chwilkę wylądował na stoliku
:-)
No to szkoda, że będą w Kuala Lumpur nie kupiłeś sobie całej tej wielkiej kiści, którą widać na jednym ze zdjęć...My obżeraliśmy się tym w Tajlandii (nie raz...).
@akna: w Tajlandii zwali to long kongiem, choć patrzę w internet i widzę, że to dwa różne owoce. Szczególnej różnicy wizualnej między nimi nie widzę. Pewnie to trochę jak wiśnie i czereśnie (wzrokowo) dla kogoś nieobeznanego
:) Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Świetna relacja, jak dla mnie idealnie zachowane proporcje pomiędzy opisami „technicznymi” a osobistymi refleksjami. Trzymam kciuki za nominację do relacji miesiąca i życzę zdobycia bonu do Decathlonu. Poza tym gratuluję lekkiego pióra, doskonalej podróży i empatycznej żony
:D
Relacja świetna, bardzo przyjemnie się czytało. Może i nie było z Tobą żony ale za to zabrałeś ze sobą całkiem sporo forumowiczów, więc tak naprawdę nie byłeś całkiem sam
:)
Dobre podsumowanie całej wyprawy i sensu organizowania kolejnych.Dzięki za dobrą relację i powodzenia w kolejnych podróżach bo pewnie nie jedna wyprawa już ułożona w głowie?
Bardzo wszystkim raz jeszcze dziękuję za wszystkie pozytywne opinie. Aż sam jestem w szoku ale i bardzo, bardzo się cieszę, że moja relacja tak się Wam podobała.Cieszę się również, że mogłem Was zabrać ze sobą w moją podróż. Może to właśnie dlatego tak się wszystko ładnie układało w trakcie, że nie byłem tak naprawdę sam
:-)Wspomnienie które mi dzisiaj przez cały dzień towarzyszy to czas, kiedy dokładnie tydzień temu siedziałem na lotnisku z Sydney czekając na samolot do Uluru. Obserwowałem samoloty, ludzi, słonko... kiedy napisałem, że poniedziałki naprawdę mogą być jednak piękne
:-) Patrzę więc w przyszłość z nadzieją na realizację kolejnych podróżniczych marzeń cytując fragment filmu Wniebowzięci, że "człowiek musi sobie od czasu do czasu polatać..."
:-)
Mimo tego, że Australia to jeden z tych kierunków, który mnie kompletnie nie interesuje to relację przeczytałem dzisiaj na raz. Bardzo dobrze się czytało i fajnie, że tak od serducha.Pomyślności i spełnienia kolejnych podróżniczych marzeń życzeń.
bardzo fajna relacja (mimo, że nie jaram się samolotami ?), sporo przydatnych informacji i ogólnie lekko się czyta
:) niestety nie miałam jeszcze okazji być w Australii jednak co do Dubaju, że nie porywa oraz że KL jest super to się zgodzę
:D i podziwiam, że poleciales na drugi koniec świata na dosłownie parę dni, żeby zobaczyć "tylko" urulu
:)
maginiak napisał:@adamkru zrobił nawet więcej, poleciał na drugi koniec świata i nie zobaczył "urulu"
:Dsorry literówka aż oczy bolą
:D ofkors chodziło mi o Uluru
:D
adamkru napisał:Bilet w jedną stronę z Singapuru do Warszawy przez Londyn to koszt bagatela 19k PLN! Ja za bilet zapłaciłem 67 MIL M&M + 207 PLN dopłaty
:-) Taaa daaa
:-)67 mil ? czy może 67.000 mil ???
:)... niemniej jednak zaszczepiłeś mi ciekawość do bliższego zaprzyjaźnienia się z milami i z SQ, bo na Uluru chętkę mam już od maleńkości.
67tyś M&M oczywiście. Gdyby lot kosztował 67 „bez tyś” to za mile które posiadam pewnie mógłbym polecieć biznes klasą do gwiazdy polarnej
;-) Marzenie
;-)Ja robiłem rezerwację mojego biletu ok marca 2018r. Pamiętam, że dostępność biznesu z SIN była dość imponująca. Zarówno SQ, LOTem (bezpośrednio do WAW), Swiss etc. Dopłaty minimalnie się tylko różniły. Jeśli będziesz celować w SQ sprawdź jeszcze przed zakupem biletu dni w których chcesz lecieć na trasie SIN - LHR ponieważ chyba w środy A380 lata w odświeżonej wersji biznesu
:-)
Dzięki za świetną relację! Czytało się ją wspaniale. Pamiętam jak wracaliśmy ze zlotu w Kijowie i opowiadałeś wtedy o planie na tę podróż. Już wtedy Ci jej bardzo zazdrościłam
;) Oczywiście w pozytywnym sensie, że może kiedyś też uda mi się odbyć podobny wyjazd
:?: Super, że tak fajnie udała się Twoja wyprawa! I życzę spełniania kolejnych podróżniczych marzeń
:D
Ta relacja ma jedną wielką wadę - nie można przestać jej czytać.
:lol:Miałem poczytać chwilkę przed snem a tu nie wiadomo kiedy się 0:40 zrobiło. A pobudka o 6:00.Świetna podróż, właśnie dojrzałem do zrobienia czegoś podobnego - dużo lotów, mało bycia. Droga jest celem. Może RTW, może Ameryka Południowa lub właśnie Australia. Zobaczymy co los i błędy taryfowe przyniosą.Super zdjęcia, zwłaszcza jak na robione telefonem Bardzo mi się spodobały filmy z lotów (cały lot w 44 sekundy
:) ).A największą wartością jest sposób, w jaki to wszystko opisałeś. Bardzo mi odpowiada Twoje poczucie humoru.Trochę to chaotycznie piszę, ale rozsądek wraz z sennością już mnie gonią do sypialni. To już przedostatnia relacja z nominowanych w 2018, a wraz z zimowym Yellowstone jesteście faworytami. Chociaż trzeba przyznać, że słabych relacji wśród nominowanych nie ma.
Rewelacyjna wyprawa, świetnie ze szczegółami opisana. Wykorzystuj talent pisarski - chociaż teraz jest na rynku wielu piszących, acz bez umiejętności
:D Mimo wszystko, szacun za odwagę samotnej podróży.
sprawa rzeczywiście bardzo świeża, skoro nie znajduję żadnego internetowego źródła zaopatrzenia w to dzieło. No chyba, że jedynie wysyłkowo wprost od Ciebie?A na marginesie, czyżby w projektowaniu okładki wziął udział mityczny grafik strony głównej F4F
:D ?
Nie ma kota z dolarami... to nie ten sam grafik
;-) Empik i inni gracze jeszcze do mnie nie dotarli z walizką skarbów. Może dlatego, że nie wiedzą o moim istnieniu
;-) Muszę im chyba podrzucic egzemplarz na półkę do poczytania
;-)Dla "fanów" mojej relacji też kilka egzemplarzy znajdę
:-)
Niestety. Moje śniadanie okazało się nieprzyzwoite. Nie dałem mu rady w całości. Breja została.
Trudno było mi się zdecydować, które danie było lepsze. Dlatego oba zajmują ostatnie, gdzieś w okolicach nieskończoności miejsce ;-)
Przynajmniej stolik na którym jadłem nie był czysty. W zasadzie mogę śmiało przyznać, że był brudny bardzo. Obie zupy pasowały więc do niego jak trzeba.
Na koniec powiem jeszcze, że poznałem dzisiaj parę Polaków z Polski ale mieszkających od kilku miesięcy w Melbourne. Jak się okazało nawet przylecieliśmy tutaj tym samym samolotem z Sydney. Przesympatyczna para! Jako, że mój samolot jest opóźniony spędziliśmy super miło i przyjemnie czas wypełniając go pogaduchami :-)
Czekam już sobie na samolot. Tym razem Virgin Australia. Jestem spełniony pobytem w tym miejscu. Lecę do Sydney zrelaksowany i z bananem na buzi :-)Z lotu ptaka
Pilot powiedział, ze mamy opoznienie z powodu bardzo złej pogody w Sydney. Zimno i pada.
A tu tak przepięknie. Zmęczenie daje mi o sobie znać. Ale to z powodu braku wystarczającej ilości snu i jedzenia. Na jedno i drugie nie mam czasu :-)
Samolot Virgin Australia, ledwie 3 letni jeszcze pachnie nowością. W środku ładny i kolorowy.
A największą niespodzianką jest poczęstunek w cenie biletu. Wszystko było tak pyszne… wszamałem co dali, zebrałem okruszki i wylizałem opakowania:-) W zasadzie można w nie pakować ponownie takie czyste ;-)
Jedzenie na pokładzie to najlepsze co dzisiaj jadłem. Bo poza śniadaniowym pojedynkiem jadłem głównie wodę.
Na pokładzie dostałem również herbatę. Zdziwiłem tym samym panią stewardessę, że bez mleka. Niestety cytrynki nie miała ;-) Jako ciekawostka Virgin jako jedyna linia jak do tej pory, które znam nie używa plastikowych łyżeczek (ok, w niektórych są metalowe. Np SQ). Te są drewniane, ładne i wyglądają „drogo” ;-)
Mam tez ze sobą 1,5l wody. Na tym lotnisku nikt się o to nie czepia. Nawet jest informacja, ze jeśli chodzi o wode to oni są „wyluzowani” :-)
I jeszcze jedna ciekawostka której w sumie sam nie do końca rozumiem. Samolot B737-800. Układ standardowy 3x3. Jest biznes klasa i siedzenia zaraz za biznesem oznaczone jako VirginX (tak samo jak awaryjne). Te siedzenia maja więcej luzu na nogi.
W biznesie lecą 2 osoby na 8 możliwych. W VirginX (łącznie z awaryjnym) siedzą również 2 osoby na 30 możliwych(takie miejsce to koszt 65AUS)
I teraz… do połowy samolotu wszyscy siedzą pojedynczo. Ja jestem jednym z nich. Mam miejsce 7F.
Od połowy do końca ludzie siedzą w większości po 3 osoby. Od połowy samolotu do końca zapełnienie w okolicach 80-90%
Co ciekawe ja z automatu tez dostałem miejsce coś w okolicach 20go któregoś. Tyle, ze nie lubię jak mi takie rzeczy automatem wpadają i zmieniłem na stronie na 7F. Mogę się nawet położyć co właśnie kilka osob przede mną i za mną zrobiło :-)
Był jeszcze jeden powód zmiany miejsca. Sprawdziłem wcześniej kierunek startu samolotu i trzymałem kciuki żeby się wiatr tego dnia nie zerwał. Po to by z góry raz jeszcze sobie popatrzeć na piękna górę Uluru :-)
Dzisiaj nocuję już w hotelu. Pobyt mam opłacony punktami Avios z promocji 9k mil z góry za bilet Iberii.
W zasadzie to cieszę się na myśl o hotelu. Jakoś nie jestem typem i fanem hosteli. No ale czasami jak trzeba to trzeba.
Może zainteresować przyszłych oblatywaczy fakt, że samolot wyposażony jest w WiFi. Bezpłatnie dostępne na lotach krajowych. Osobiscie kilka razy próbowałem się połączyć ale o ile zapiąłem się routera to już strony www nie dało się otworzyć. Ale może ktoś będzie miał więcej szczęścia.
Pozdrowienia z Sydney. Pogoda jak na zdjęciach z okna samolotu.
Jak już wiecie dotarłem wczoraj do Sydney z informacją od kapitana, że pogoda jest zła. Pilot miał rację. Była zła. Ale nie spodziewałem się, że aż tak. Wiało jak w „kieleckiem” ;) Wiało tak, że musiałem trzymać głowę żeby mi nie urwało. Oczywiście dowiedziałem się o tym dopiero jak wysiadłem w centrum z pociągu. Nie chciałem dojeżdżać pociągiem pod sam hotel bo lubię jak mnie nogi niosą. Wysiadłem więc, wyszedłem, google mówił, że w 20 minut będę w hotelu. Google nie przewidział, że 20 minut to ja będę stał pod witryną sklepową wpatrując się w jakieś rzeczy, którymi normalnie w życiu bym się nie zainteresował. Ale poza witryną nie było dobrze. Pod zresztą też nie bardzo. Wpadłem do hotelu, mokry jakbym przed chwilą wpadł do fontanny. Na szczęście nic mi nie urwało po drodze;-)
I wtedy spadł na mnie grad dobrych wiadomości.
Ale po kolei. Pod samym hotelem już będąc sprawdziłem maile. Patrzę a tam informacja ze Scoot Airlines dotycząca mojego lotu do Singapuru. Moja oferta na aukcji ScootBiz Upgrade została zaakceptowana. Lecę biznesem z Sydney! Juuuuhu! :-)
Buzia zadowolona, choć mokra.
Wszedłem do hotelu Larmont Sydney by Lancemore w którym miałem opłacony punktami Avios pobyt na jedną noc. Wyglądałem tak sobie, delikatnie mówiąc „nieświeżo”. Zostałem jednak przywitany jakbym był w tym hotelu stałym gościem albo najlepszym znajomym obsługi. Otrzymałem (nawet o to nie prosząc) upgrade do pokoju Harbour View z widokiem i balkonem (standardowa cena takiego pokoju to ok 1500PLN). Na ostatnim, najwyższym piętrze hotelu. Z dedykowaną windą dla gości tego piętra! Dodatkowo 2 snacki z mini baru, WiFi, możliwość korzystania z siłowni, jogi 24h i nie wiem co tam jeszcze… dostałem też tak dużo uśmiechów i miłych słów, że ledwo mi się do plecaka mieściły :-)
Pokój był cudowny! Wyposażony perfekcyjnie w najlepszy sprzęt audio (Bose), TV oraz iPad. Kremiki, szamponiki, kapcie… no wszystko co tylko potrzebne.
I balkon. Duży balkon. Zdjęcia tego nie oddadzą więc może powiem tak, że był to jeden z najlepiej wyposażonych i przyjaznych hoteli i pokoi w jakich do tej pory spałem. A łóżko… łóżko było fantastyczne. Było tak wygodne, że spałem jak dziecko, a ran wcale mi się nie chciało wstawać...pościel bialutka i aksamitna… rewelacja!!!
Tyle, że przecież byłem mega głodny. Nie będę tak siedział w hotelu mimo, że za oknem świat się kończy. Nałożyłem bieliznę termoaktywną, bluzę (mokrą ale jedyną), bezrękawnik, czapkę i wyszedłem za burtę.
Wiatr wiał w twarz, woda wlewała się do butów, znowu trzymałem głowę obiema rękami żeby mi jej nie zerwało. Nie wiem czy bez głowy pozwoliliby mi lecieć samolotem;-)
W tych oto okolicznościach trafiłem do włoskiej (wiem, że dziwacznie to brzmi) ale dobrze ocenianej restauracji. Kupiłem sobie kolację, wszamałem jak małpa kit i wróciłem do hotelu. No oczywiscie zahaczyłem jeszcze o supermarket i kilka ulic w celu rozpoznania terenu ;-)
Wiecie co jest cudowne o tej porze roku w Sydney? Jakaranda. To są niebieskie kwiaty, kwitnące na drzewach. Taki odpowiednik naszego polskiego bzu. Przepięknie wyglądają ulice w słońcu i tych właśnie niebieskich (a może fioletowych kwiatach). A jak one pachną… lubię się zatrzymać przy takim drzewku i po prostu zaciągnąć nosem. Głęboko w płuca :-)
A wiecie czym się różni Sydney od Londynu? Ja uważam, że oba miasta są na pewno bardzo bliskimi kuzynami, a może nawet bliźniakami. Tylko o ile w Londynie przechodzenie na czerwonym świetle to oczywista oczywistość to już w Sydney to prawie przestępstwo. Do tego stopnia, że widziałem jak policjant stał na pasach, na środku drogi ale światło świeciło się czerwone. I mówi ten policjant do kobiety, że może iść. A ona mu na to „...ja wejdę na ulicę, a Ty mi mandat wystawisz. Nic z tego” :-)
Nie mniej jednak duch miasta jest niesamowity. Uwielbiam Sydney. Wspaniałe się tutaj czuję. Nawet jak wieje i pada. Tym bardziej, że to już historia :)
Ludzie są przesympatyczni. Czy to w hotelu, czy sklepie, czy na ulicy. Tacy otwarci i wyluzowani.
Jest czwartek, godzina 16.00. Za 3h mam lot do Singapuru samolotem Scoot Airlines 787-9 Dreamliner. W klasie biznes. Siedzę sobie teraz na trawie, 100 metrów od Opery. Słonko świeci, wiatr ustał. Gdzieś w oddali na statku trwa niezła impreza.
Dzisiaj rano zdążyłem już odwiedzić centrum handlowe i pozwiedzać. Kupiłem parę drobiazgów do domu, a nawet torbę podróżną u chińczyka bo do podręcznego już się nie zmieszczę. A skoro lecę biznesem to mogę nadać choćby małego kangura do luku.
Na śniadanie zjadłem dzisiaj prawdziwy australijski Beef Pie na balkonie mojego pokoju. Z widokiem na Harbour Bridge.
Czas zbierać się na lotnisko.
Bye bye Sydney. Będę tęsknił...ScootBiz dreamliner
Dotarłem do Singapuru. Już tylko dwa loty zostały przede mną do zakończenia tej przygody. Oba w biznesie. Jeden SQ na A380. Drugi LOTem.
A dzisiaj zaliczyłem ScootBiz dreamlinerem.
Zacznijmy więc od tego jak się kupuje taki lot? Po pierwsze należy kupić bilet w klasie ekonomicznej, w promocji. Jak najtaniej się da. Mój był stosunkowo tani bo kupiony prawie rok temu. Za przelot z Sydney do Singapuru zapłaciłem ok 350 PLN. Następnie na aukcji Scoota upgrade do ScootBiz składa się ofertę. Więc obstawia się cenę minimalną (w tym przypadku również ok 350 pln) i liczy na szczęście. Moja oferta złapała się. I dobrze. Bo gdybym miał dokupić tylko bagaż wyniosłoby mnie to przynajmniej połowę tego co dałem na aukcji. Ale czy ScootBiz to taka prawdziwa klasa biznes?
Tu zdania mogą być podzielone.
W moim przypadku wyglądało to tak. Dojechałem na lotnisko w Sydney pociągiem z Centrum. Z karty Opal ściągnęło mi za ten przejazd ok 4 AUS. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego tylko tyle. W ten sposób na karcie zostało mi ponad 10AUS. Z czego się oczywiście cieszę, bo to widocznie po to bym kiedyś tu jeszcze wrócił ;-)
Na lotnisku kolejkę do odprawy na Scoota do Singapuru było widać z daleka. Jak chiński mur z kosmosu. I tutaj przydała mi się na pewno flaga klasy Biz. Mogłem załatwić temat bez żadnego czekania. Od razu po boarding pass ze stempelkiem z dużą literą T (czyli priorytet;-)
Niestety lotnisko w Sydney troszkę kuleje pod kątem saloników biznesowych na DC lub PP. Co najwyżej można zamówić dania z karty w jednej z kilku restauracji. Do wykorzystania jest wtedy 36AUS. Ja nie byłem głodny, bardziej by mi się przydał ten salonik żeby posiedzieć w spokoju z dala od tłumów więc z oferty barowej tym razem nie skorzystałem.
Jako że jednak byłem niedaleko bramki gdzie miała się zacząć odprawa zaciekawiła mnie jedna rzecz. Samolot którym miałem lecieć jeszcze nie wylądował. Na tablicach ogólnych był tylko numer bramki. A na tablicach bramkowych nie było jeszcze żadnych komunikatów. A ludzie ustawili się w kolejkę. I stali. Samolot przyleciał delikatnie opóźniony, a oni stali. Samolot był czyszczony, załoga się zmieniała, a oni stali. W tej kolejce. Długiej przez pół terminala. Stali tak ponad godzinę. Oczywiście nie ma nic złego w staniu. W samolocie się wysiedzą. Ale żeby tak w kolejce do nikąd? Każdy ma przecież miejsce numerowane.
ScootBiz oraz rodziny z dziećmi mogły wejść na pokład „kolejką” priorytetową. No to wszedłem.
Do samolotu przez rękaw i przez drugie drzwi. To znaczy, że po wejściu po prawej stronie widać klasę ekonomiczną. Po lewej i przez nią się przechodzi jest klasa scootsilience (troszkę jest tam więcej miejsca na nogi i nie mogą tam siedzieć dzieci do lat 12). Na załączonych zdjęciach.
Następnie wchodzi się do klasy ScootBiz. W moim przypadku wypełnienie Biz było w okolicach 95%.
Układ 2x3x2. Ja siedziałem z brzegu środkowej 3-ki (tak wybrałem)
Jako drink powitalny woda.
Od razu też podeszła stewardessa i sprawdziła czy się oby nie pomyliłem (np celowo) i czy to na pewno moje miejsce. A skoro się wszystko zgadza to od razu spytała co będę jadł i pił. Mogłem wybrać danie i napój z karty.
Siedzenie było znacznie szersze jak w klasie ekonomicznej. Oraz co dobre stoliki chowane były w podłokietnikach. To oznacza, że jakby nawet siedział ktoś obok mnie to nie musielibyśmy walczyć na łokcie o oparcie ;-) Zagłówek był, siedzenie dość mocno się rozkładało ale nie na płasko. Był też taki fajny podnóżek.. ale nie na stopy ale na łydki. Na 8h lotu siedzenie muszę przyznać było dość wygodne.
Od razu po wystartowaniu wjechało jedzenie. Wjechało to może złe określenie. Zostało podane. Indywidualnie każdemu w tej klasie. Bez wózeczka jakim się z reguły posługują stewardessy. Poza zamówieniem które złożyłem jako deser była tabliczka porządnej czekolady!
I chyba ta czekolada była najsmaczniejsza z tego wszystkiego. Jedzenie bylo tylko dlatego dobre, że gorące. I tyle dobrego mogę o nim powiedzieć.
W klasie ScootBiz są jeszcze 2 dodatki dla pasażerów, które są normalnie płatne: gniazdko do ładowania telefonów (w eko płatne od 5-11 SGD) oraz dostęp do TV (11 SGD czyli 30 PLN). Zauważcie na zdjęciach, że nie ma tabletów w siedzeniach. System rozrywki wygląda tak, że ściąga się aplikację Scoot na telefon albo tablet, podłącza do wifi samolotowego i można w ten sposób zamawiać jedzenie, oglądać filmy, zobaczyć ile zostało do lądowania. System nie jest może jakoś super rozwinięty ale spełnia swoje zadanie. Filmy działają bardzo płynnie. Co do ilości filmów oraz ich „świeżości” to daleko im do innych tego typu systemów pokładowych. Można sobie przypomnieć jakiś film sprzed lat jak się akurat trafi ;-)
Lot mnie nie zmęczył. W zasadzie leciało mi się bardzo wygodnie ze względu na siedzenie. Jedzenie, rozrywka nie najwyższych lotów. Czy to zatem prawdziwa klasa biznes? Będę wiedział po kolejnym locie. Teraz nie mam jeszcze porównania ;-)
Jestem już w hotelu Grand Mercure Roxy. Nocuję wykorzystując punkty AccorHotels. A dodatkowo wpadnie mi dość sporo punktów za ten pobyt za zdobyte odznaki w Accor Places. Dostałem też voucher na drinka powitalnego, owoce w pokoju oraz upgrade do pokoju Ocean View na 13p.
I od razu późne wymeldowanie do godz 15.