Wieczór to już typowy relaks, bodegita, tinto verano, sangria, tapas. Muzyka dla moich uszu
;)
Z hostelowego dachu długo w noc można patrzeć na miasto.
Sobota, 6 października Pobudka o nieludzkiej jak na hiszpańskie warunki porze i wdrażam w życie pomysł zwiedzenia Alcazaru. Biletów online (kosztujących i tak 18,5 euro) nie ma na dwa dni naprzód, więc na żywioł jakieś 15 minut przed otwarciem ustawiam się w ogonku do kasy. Kolejka ciągnie się na pół placu, przewodnicy/naganiacze za dodatkowe 10 euro proponują ominięcie kolejki i półtoragodzinne zwiedzanie.
Nie musiałam korzystać, bo po odstaniu równej godziny mijam bramki, przechodząc przez czerowną Puerta de Leon (Bramę Lwów).
Alcazar – rezydencja królewska, której historia sięga jeszcze IX wieku. Oczywiście jak wiele budowli w Sewilli zbudowana w stylu mauretańskim, później przebudowywana w tzw. stylu mudejar (który połączył to co islamskie z tym, co chrześcijańskie). Do dzisiaj rodzina królewska od czasu do czasu zatrzymuje się w pałacu (chociaż częściej jednak wybiera hotel Alfonso XIII). Pałac wielokrotnie przebudowywany i rozbudowywany, ale nie stracił przez to uroku.
Na każdym kroku przyjemne chłodne ściany wyłożone kafelkami, ogrody, patia, palmy, drzewa owocowe, zdarzają się nawet papugi.
Jeżeli miałabym wybrać tylko jeden obiekt do zobaczenia w mieście – wybrałabym właśnie Alcazar.
To tutaj Magellan i Kolumb musieli się spowiadać Królowej na co wydawali ciężko zarobione/zdobyte pieniądze publiczne
;)
Sala Ambasadorówjest gratką sama w sobie, ściany pokryte są mozaikami, ozdobne łuki, wykusze, arabeski, do tego piękny drewniany sufit; dodatkowo dla miłośników Gry o Tron – Alcazar zagrał Dorne, siedzibę rodu Tyrellów, dokąd niejaki Jaime L. wybrał się odebrać córkę.
Za dodatkową opłata można wykupić zwiedzanie pokoi królewskich, chociaż często bilety są również wyprzedane z marszu.
Jeszcze rzut oka na ogród.
Kafle zdobiące klatki schodowe
[
Wypadam z pałacu z uczuciem niedosytu, czas lekko goni, więc jeszcze, coś dla ciała, coś dla ducha, taki byczy ogon na przykład
;)
Ostatni spacer uliczkami Juderii i docieram na przystanek autobusu EA, pół godziny później lotnisko, 3,5 godzinny lot do Polski, jeszcze dwa autobusy i już jestem w domu
;)
W Sewilli nie udało mi się zobaczyć kilku rzeczy, dla których chętnie wróciłabym do miasta – areny byków, chociaż samego oglądania corridy wolałabym uniknąć, hal targowych o poranku zmywanych wodą, sprzedawców rozkładających owoce i warzywa, do których wyjście ze względu na wszechobecną mañanę odkładałam na później, później, czyli nigdy; czy bloków przy ulicy Kansas City, gdzie jest kolekcja całkiem ciekawych murali, nie widziałam też Archiwum Indii, gdzie można obejrzeć za darmo choćby rękopisy Kolumba.
Jednakże, jako, że jestem jak inżynier Mamoń z „Rejsu”, który lubił te piosenki, które już słyszał, tak ja lubię wracać do miejsc, w których już byłam, więc ….
:D
Japonka76 napisał:
Czekam jeszcze na Twoje zdjęcie w sukience w grochy.
;)
Cóż... mam takie zdjęcie, ale to może przy innej okazji
;)Sukienka to jak pisałam przy innej okazji
;)
Salonik SVQ jest słaby, strasznie słaby. Mieli 3 piwa, z czego jedno bezalkoholowe. Chociaż kanapki były
;)
Temat fast tracka nie był sprawdzany, o Uberze w ogóle z gorąca nie pomyślałam, a upgradem w hotelu była zasłonka przy łóżku
;) Owoce południowe tylko na drzewach/niedojrzałe/a_nawet_jak_dojrzałe_to cierpkie_i_niejadalne
;)
Byczy ogon, jak to ogon, zjadliwy w tych częściach, w które dało się wbić widelec.to chyba jakieś zboczenie
;)
Gratuluje pierwszej relacji na forum. Dobre pióro i ładne wyczucie na przekaz informacji, bez przeładowania.. Powinnaś pisać częściej. Czekam jeszcze na Twoje zdjęcie w sukience w grochy.
;)
Podoba mi się Twoja Sewilla. Świetne miejsce na niespieszną wycieczkę. Patrząc na niektóre zdjęcia Sewilli wydaje mi się jakbym równocześnie była w Bolonii, Wenecji, Bari czy Krakowie
:) Mam nadzieję, że dzięki Twojej relacji odwiedzę Sewillę.
Sewilla wygląda bardzo obiecująco - trzeba się będzie wybrać
:)A cała wyprawa przypomina mi nieco klimatem zeszłoroczną wyprawę na sylwestra do Walencji - na miejscu byliśmy w sumie 4h dłużej, niż w podróży
:lol:
Tak, poprosimy o zdjęcie w sukience w grochy.Marna jakaś ta relacja. Kompletny brak informacji nt saloniku w SVQ. Czy działa fast track? Ile kosztuje Uber z lotniska i dlaczego tłukłaś się autobusem? Jaka sytuacja z przydziałem miejsc w FR, to przecież aż 3,5 godziny lotu! Czy rozdzielali rodziny? Czy w hostelu dostałaś upgrade za status oraz czy były owoce południowe i szampan? Ten byczy ogon - naprawdę go zjadłaś?A Giralda robi się ze starości coraz bardziej krzywa...Nina, piękny debiut w relacjach fly4free. Gratuluję i zazdroszczę samozaparcia, ja nie potrafię się zebrać. Śliczne zdjęcia i ciekawy tekst. Andaluzja, chociaż bardzo turystyczna to jednak jeden z moich ulubionych rejonów Hiszpanii i w Europie. No i ciesz się, że nie leciałaś latem bo gorąc wtedy nie do wytrzymania. Skoro katedra i alkazar tak bardzo przypadły Ci do gustu, powinnaś zobaczyć La Mezquitę w Granadzie. Koniecznie.
Sukienka to jak pisałam przy innej okazji
;)Salonik SVQ jest słaby, strasznie słaby. Mieli 3 piwa, z czego jedno bezalkoholowe. Chociaż kanapki były
;)Temat fast tracka nie był sprawdzany, o Uberze w ogóle z gorąca nie pomyślałam, a upgradem w hotelu była zasłonka przy łóżku
;) Owoce południowe tylko na drzewach/niedojrzałe/a_nawet_jak_dojrzałe_to cierpkie_i_niejadalne
;)Byczy ogon, jak to ogon, zjadliwy w tych częściach, w które dało się wbić widelec.
Bardzo przyjemnie się czytało i fajne foto. A żeby monotematycznie nie powtarzać wcześniejszych podpowiedzi to poproszę na przekór o Twoje foto ale ...bez sukieneczki a nawet bez...
:mrgreen:
:mrgreen:
:mrgreen:
@Ninoczka bardzo fajna relacja i zdjęcia - proszę o kolejne. Muszę do Sewilli wrócić, najlepiej jak najszybciej
:D bo to miasto mnie zauroczyło.A co do ulicznych pomarańczy to są całkiem zjadliwe już w połowie listopada
;) co prawda są mało soczyste i czasem z lekką goryczką, ale niezbyt kwaśne. Przynajmniej jeśli chodzi o owoce, które same już spadły z drzewa. Oczywiście te kupowane w sklepie są dużo lepsze - w końcu nawadnianie gai pomarańczowych robi różnicę.
Wieczór to już typowy relaks, bodegita, tinto verano, sangria, tapas. Muzyka dla moich uszu ;)
Z hostelowego dachu długo w noc można patrzeć na miasto.
Sobota, 6 października
Pobudka o nieludzkiej jak na hiszpańskie warunki porze i wdrażam w życie pomysł zwiedzenia Alcazaru. Biletów online (kosztujących i tak 18,5 euro) nie ma na dwa dni naprzód, więc na żywioł jakieś 15 minut przed otwarciem ustawiam się w ogonku do kasy. Kolejka ciągnie się na pół placu, przewodnicy/naganiacze za dodatkowe 10 euro proponują ominięcie kolejki i półtoragodzinne zwiedzanie.
Nie musiałam korzystać, bo po odstaniu równej godziny mijam bramki, przechodząc przez czerowną Puerta de Leon (Bramę Lwów).
Alcazar – rezydencja królewska, której historia sięga jeszcze IX wieku. Oczywiście jak wiele budowli w Sewilli zbudowana w stylu mauretańskim, później przebudowywana w tzw. stylu mudejar (który połączył to co islamskie z tym, co chrześcijańskie). Do dzisiaj rodzina królewska od czasu do czasu zatrzymuje się w pałacu (chociaż częściej jednak wybiera hotel Alfonso XIII). Pałac wielokrotnie przebudowywany i rozbudowywany, ale nie stracił przez to uroku.
Na każdym kroku przyjemne chłodne ściany wyłożone kafelkami, ogrody, patia, palmy, drzewa owocowe, zdarzają się nawet papugi.
Jeżeli miałabym wybrać tylko jeden obiekt do zobaczenia w mieście – wybrałabym właśnie Alcazar.
To tutaj Magellan i Kolumb musieli się spowiadać Królowej na co wydawali ciężko zarobione/zdobyte pieniądze publiczne ;)
Sala Ambasadorów jest gratką sama w sobie, ściany pokryte są mozaikami, ozdobne łuki, wykusze, arabeski, do tego piękny drewniany sufit; dodatkowo dla miłośników Gry o Tron – Alcazar zagrał Dorne, siedzibę rodu Tyrellów, dokąd niejaki Jaime L. wybrał się odebrać córkę.
Za dodatkową opłata można wykupić zwiedzanie pokoi królewskich, chociaż często bilety są również wyprzedane z marszu.
Jeszcze rzut oka na ogród.
Kafle zdobiące klatki schodowe
[
Wypadam z pałacu z uczuciem niedosytu, czas lekko goni, więc jeszcze, coś dla ciała, coś dla ducha, taki byczy ogon na przykład ;)
Ostatni spacer uliczkami Juderii i docieram na przystanek autobusu EA, pół godziny później lotnisko, 3,5 godzinny lot do Polski, jeszcze dwa autobusy i już jestem w domu ;)
W Sewilli nie udało mi się zobaczyć kilku rzeczy, dla których chętnie wróciłabym do miasta – areny byków, chociaż samego oglądania corridy wolałabym uniknąć, hal targowych o poranku zmywanych wodą, sprzedawców rozkładających owoce i warzywa, do których wyjście ze względu na wszechobecną mañanę odkładałam na później, później, czyli nigdy; czy bloków przy ulicy Kansas City, gdzie jest kolekcja całkiem ciekawych murali, nie widziałam też Archiwum Indii, gdzie można obejrzeć za darmo choćby rękopisy Kolumba.
Jednakże, jako, że jestem jak inżynier Mamoń z „Rejsu”, który lubił te piosenki, które już słyszał, tak ja lubię wracać do miejsc, w których już byłam, więc …. :D
Cóż... mam takie zdjęcie, ale to może przy innej okazji ;)Sukienka to jak pisałam przy innej okazji ;)
Salonik SVQ jest słaby, strasznie słaby. Mieli 3 piwa, z czego jedno bezalkoholowe. Chociaż kanapki były ;)
Temat fast tracka nie był sprawdzany, o Uberze w ogóle z gorąca nie pomyślałam, a upgradem w hotelu była zasłonka przy łóżku ;) Owoce południowe tylko na drzewach/niedojrzałe/a_nawet_jak_dojrzałe_to cierpkie_i_niejadalne ;)
Byczy ogon, jak to ogon, zjadliwy w tych częściach, w które dało się wbić widelec.to chyba jakieś zboczenie ;)