Czas szybko mija. Musimy wcześniej się zebrać, bo chcemy dojechać aż do miejscowości Green River, a to kawałek drogi.
Podobno o wiele ciekawiej i bardziej widokowo jest pojechać trasą 12, a później drogą 24 niż o wiele szybszą autostradą. My tak pojechaliśmy i widoki po drodze naprawdę robią wrażenie. Jednak na kolejny nocleg dojeżdżamy już po zmroku więc znowu nie mamy czasu skorzystać z basenu hotelowego, a zawsze na to mocno liczę
:)
Kolejny poranny posiłek w trasie. Tym razem burito u Meksykańców na opuszczonej stacji benzynowej.
Jedziemy do Parku Łuków.
Tutaj dużo zwiedzaliśmy z auta.
Odległości między różnymi atrakcjami w parkach narodowych są ogromne, a z tego co pamiętam nie było tu akurat autobusów. Przynajmniej my z nich nie korzystaliśmy. Głównie jeździliśmy autem po różnych punktach widokowych i robiliśmy lekkie szlaki trekkingowe.
Później kierujemy się z powrotem na południe stanu. Chcemy zobaczyć dolinę monumentów. Miejsce w którym grasował struś pędziwiatr i bohaterowie westernów. Po drodze zatrzymujemy się oczywiście w punkcie gdzie Forest zakończył swój bieg. Fajne ciepłe klimatyczne widoki. Tak wyobrażałem sobie stany.
Jak już pewnie wiecie z innych relacji. Wjazd do Monument Valley jest płatny, ale moim zdaniem warto. Widoki z Vistor Center są o wiele lepsze niż z drogi.
Można też przejechać się po dolinie samochodem czy posiedzieć w restauracji z ciekawym widokiem.
Na tą noc zarezerwowaliśmy nocleg u Indian w wiosce namiotowej. Mają bardzo fajne miejsce blisko doliny. Jak ktoś chce spać w Tipi to polecam Tipi nr 1 i 2. Mają najlepsze widoki ze wszystkich namiotów. Za 90$ miałem miejsce na grilla, zadaszony stół i Tipi z dwoma łóżkami i prądem. Toaleta jest osobno i wspólna dla kilku namiotów, ale warunki i indiański klimat są niesamowite.
Wieczór spędziliśmy podziwiając zachód słońca, słuchając muzyki indian i rozmawiając przy stole.
Budzimy się dość późno. W nocy było fajnie chłodno, ale w dzień znowu przygrzewa słońce. Jakoś tak inaczej tutaj się odczuwa temperaturę i nawet przy kilku stopniach Celsjusza można spokojnie chodzić w krótkich spodenkach i japonkach.
Żegnamy się z gospodarzami i jedziemy dalej. Dzisiaj w planie mamy zobaczyć Lower Antelope Canyon i Horseshoe Bend. Po raz kolejny przekraczamy granicę stanów. Wjeżdżamy do Arizony i mimo kolejnej zmiany czasu, tym razem na naszą korzyść... i tak spóźniamy się na wycieczkę do kanionu Antylopy. Wiem, że pewnie dla większości z Was to profanacja, ale my odpuszczamy, bo na kolejną wycieczkę musielibyśmy czekać ok dwie godziny. Moglibyśmy co prawda przyjechać tam później, ale podobno kaniony te (bo są dwa) największe wrażenie robią do południa. Poza tym idea takiego podróżowania i zwiedzania "wszystkiego" trochę Nas przerosła. Pamiętam, że przed wyjazdem pytałem ludzi o plany? Ile czasu poświęcić w poszczególnych miejscach itp. Jednak prawda jest taka, że to wszystko zależy od Twojego stylu zwiedzania. Ja specjalnie miałem słabo napięty plan, a i tak chętnie bym wydłużył pobyt o kilka dodatkowych dni. Odpoczywał sobie dłużej w niektórych miejscach, nic kompletnie nie zwiedzając. I teraz to wiem. Są przecież osoby które bez problemu robią dwa parki narodowe w jeden dzień, dojeżdżają w nocy do motelu, a rano o 6 zbierają się i jadą dalej zwiedzać. Spotykaliśmy przeróżnych ciekawych ludzi na swojej drodze podczas tej wycieczki. I to jest świetne, że każdy ma swoje tempo podróży.
My postanowiliśmy w ten dzień zwolnić. Pojechaliśmy obejrzeć Horseshoe Bend. Szlak jest krótki i nie pozwala się zmęczyć. Jest jednak gorąco i wieje, ale to już standard na tych terenach.
Później zwiedzaliśmy miasteczko Page. Nocleg mieliśmy na samej górce z widokiem na jezioro.
Pamiętam, że motele w okolicy były bardzo drogie, bo wypadło Nam tu spędzić czas akurat w sobotę, ale dzięki kodom zniżkowym w MMT udało mi się obniżyć znacząco cenę jednego z nich. Przynajmniej w końcu mogłem wykąpać się w basenie.
Plan na kolejny dzień obejmuje zwiedzanie Wielkiego Kanionu na rowerach. Wstajemy wcześnie i w końcu jemy porządne kontynentalne śniadanie na stołówce z której rozpościera się widok na jezioro.
Znowu kierujemy się na południe. Mamy kilka godzin drogi. Chcemy w końcu zobaczyć to kultowe miejsce na mapie USA.
Dla geologów Wielki Kanion musi być prawdziwą orgią zmysłów. Na nas nie robi już takiego wrażenia po tym co zobaczyliśmy wcześniej. Co nie znaczy, że go nie podziwiamy. Po prostu widoki są już mniej więcej znane. Jak zapewne wiecie do kanionu można zejść różnymi szlakami. My odpuszczamy ze względu na odległość. Jego ogrom obrazuje to, że na trekking w dół i wyjście z powrotem powinno się przeznaczyć 2 dni.
Z tej wysokości oglądamy malutką dziś (tak się wydaje) rzekę Kolorado, która wraz z ruchem płyt tektonicznych wyrzeźbiła kanion. Jeździmy rowerami między punktami widokowymi wzdłuż krawędzi. Azjaci robią sobie zdjęcia już na parkingu : ) My idziemy „ścieżką czasu” gdzie opisane są skały z przekroju kanionu.
Później podążamy w stronę słynnej trasy 66 przy której mamy kolejny nocleg. Odwiedzamy np miasteczko Williams, a na nocleg zatrzymujemy się w spokojniejszym miasteczku Seligman.
Właśnie najbardziej podobają mi się takie miasteczka w USA gdzie nie ma wszędzie wspaniałego zasięgu komórkowego. Jest ten luz i spokój oraz można zobaczyć kawałek historii.Ostatnie dni były dość leniwe, więc nie za bardzo mam Was czym zaskoczyć. : )
Znowu jedziemy do Vegas. Na tyle ile się da trasą 66, później odbijamy.
Wybudowana wzdłuż trasy autostrada zabiła prawie cały ruch. Mijamy wiele opuszczonych, ale jednocześnie ciekawych miasteczek. Obok drogi biegnie linia kolejowa gdzie jeżdżą piętrowe, kilkukilometrowe pociągi z kontenerami.
W sklepiku przy drodze zauważam ścianę z wizytówkami. Nie mam swojej, więc zostawiam tam wizytówki moich znajomych, które miałem akurat przy sobie : )
Ustalamy trasę na googlemaps i ruszamy zwiedzać miasteczko na rowerach. Pierwsze mile pokonujemy z uśmiechem na ustach. Najpierw jedziemy oczywiście zobaczyć jezioro. Jest ogromne, nie da się całego ogarnąć wzrokiem. Poza tym w okolicy jest również kilka mniejszych jeziorek. South Lake Tahoe to kurort górski. Prosperuje głównie zimą i jest pewnie znanym ośrodkiem narciarskim. Oczywiście w lato również nie brakuje tu rozrywki i jest bardzo ciekawie. Po raz kolejny zaznajemy otwartości i życzliwości Amerykanów. Ciągle nas zagadują ciekawi naszego pochodzenia. Chcąc dokręcić poluzowaną kierownicę w rowerze, bez problemu znajdujemy chętną do pomocy osobę. Ich ufność jest zupełnie obca dla nas. Rowerów nigdzie nie przypinamy, a ludzie wyjeżdżając do pracy zostawiają otwarte bramy garażowe. Nad jednym z mniejszych jeziorek, zaczepił nas mieszkaniec i opowiadał anegdotki i historię tego miejsca mimo, że ciężko mieliśmy się porozumieć (nie znamy płynnie angielskiego). Po przejechaniu ok 20mil zauważam na mapce, że ~3 mile od nas jest punkt widokowy i wodospad. Trzeba tylko wjechać trochę pod górkę. I to był błąd. Gdybym mógł cofnąć czas to wrócilibyśmy tam autem : ) Kręte górskie serpentyny zniszczyły nas totalnie. Widoki naprawdę są niesamowite, ale jazda po tych górach rowerem to czysta mordęga. Wracając z powrotem zajeżdżamy do knajpki i jemy od razu po dwa obiady : ) Wracając do motelu chcemy już tylko odpocząć
o, wspomniałeś o mnie, dzięki
:) cieszę się, że moja relacja się do czegoś przydała, tak jak Twoja przyda się kolejnym. Będzie zakończenie?W czerwcu mam nadzieję zobaczyć północne Stany, oby się udało!
Fajna wycieczka i realcja.Od początku interesowało mnie co zrobicie na końcu z rowerami. Można powiedzieć że uf, że nie na buraka
;)Pytanie praktyczne, jak te rowery mieściły się w samochodzie? Zajmowały cały tył, rozkładaliście tylne siedzenia?
@Pabloo, wiem, wiem. Jest to moja pierwsza relacja na forum i nie za bardzo wiedziałem jak się za to zabrać. Jak wrzucałem większe zdjęcia to strasznie rozjeżdżała mi się strona. Przy kolejnych relacjach bardziej się skupię i lepiej dopracuje wszystko. @willi, tak wzięliśmy specjalnie takie wielkie auto żeby było dużo miejsca. Po złożeniu tylnych siedzeń spokojnie mieściły się rowery, torby i wiele innych rzeczy. Z miejscem w ogóle nie było problemu. Było go wręcz za dużo. Jednak drugi raz, nie kupowałbym rowerów na tak krótki wypad. Jeździliśmy tylko kilka razy, więc wynajem w kilku miejscach wyszedł by nas pewnie podobnie.
@kontrol Można wiedzieć ile wcześniej rezerwowaliście nocleg w Tipi Village i w jaki sposób? Ja użyłem formularza na ich stronie i niestety nie dostaję odpowiedzi...
http://www.monumentvalley-tipivillage.com/Z tego co pamiętam to około 2 miesiące wcześniej, tylko że ja miałem wymagania na Tipi z najlepszym widokiem. Nie było tam tłumów więc pewnie nie ma tam jakiegoś grubego obłożenia poza sezonem. Mi sprawnie odpowiadali na maila, lecz też rezerwowałem przez formularz na stronie. Pamiętam, że musiałem podać numer karty przez maila lub telefon co było DUŻĄ niedogodnością, ale to normalna praktyka w USA.
Czas szybko mija. Musimy wcześniej się zebrać, bo chcemy dojechać aż do miejscowości Green River, a to kawałek drogi.
Podobno o wiele ciekawiej i bardziej widokowo jest pojechać trasą 12, a później drogą 24 niż o wiele szybszą autostradą. My tak pojechaliśmy i widoki po drodze naprawdę robią wrażenie. Jednak na kolejny nocleg dojeżdżamy już po zmroku więc znowu nie mamy czasu skorzystać z basenu hotelowego, a zawsze na to mocno liczę :)
Kolejny poranny posiłek w trasie. Tym razem burito u Meksykańców na opuszczonej stacji benzynowej.
Jedziemy do Parku Łuków.
Tutaj dużo zwiedzaliśmy z auta.
Odległości między różnymi atrakcjami w parkach narodowych są ogromne, a z tego co pamiętam nie było tu akurat autobusów. Przynajmniej my z nich nie korzystaliśmy. Głównie jeździliśmy autem po różnych punktach widokowych i robiliśmy lekkie szlaki trekkingowe.
Później kierujemy się z powrotem na południe stanu. Chcemy zobaczyć dolinę monumentów. Miejsce w którym grasował struś pędziwiatr i bohaterowie westernów. Po drodze zatrzymujemy się oczywiście w punkcie gdzie Forest zakończył swój bieg. Fajne ciepłe klimatyczne widoki. Tak wyobrażałem sobie stany.
Jak już pewnie wiecie z innych relacji. Wjazd do Monument Valley jest płatny, ale moim zdaniem warto. Widoki z Vistor Center są o wiele lepsze niż z drogi.
Można też przejechać się po dolinie samochodem czy posiedzieć w restauracji z ciekawym widokiem.
Na tą noc zarezerwowaliśmy nocleg u Indian w wiosce namiotowej. Mają bardzo fajne miejsce blisko doliny. Jak ktoś chce spać w Tipi to polecam Tipi nr 1 i 2. Mają najlepsze widoki ze wszystkich namiotów. Za 90$ miałem miejsce na grilla, zadaszony stół i Tipi z dwoma łóżkami i prądem. Toaleta jest osobno i wspólna dla kilku namiotów, ale warunki i indiański klimat są niesamowite.
Wieczór spędziliśmy podziwiając zachód słońca, słuchając muzyki indian i rozmawiając przy stole.
Budzimy się dość późno. W nocy było fajnie chłodno, ale w dzień znowu przygrzewa słońce. Jakoś tak inaczej tutaj się odczuwa temperaturę i nawet przy kilku stopniach Celsjusza można spokojnie chodzić w krótkich spodenkach i japonkach.
Żegnamy się z gospodarzami i jedziemy dalej. Dzisiaj w planie mamy zobaczyć Lower Antelope Canyon i Horseshoe Bend. Po raz kolejny przekraczamy granicę stanów. Wjeżdżamy do Arizony i mimo kolejnej zmiany czasu, tym razem na naszą korzyść... i tak spóźniamy się na wycieczkę do kanionu Antylopy. Wiem, że pewnie dla większości z Was to profanacja, ale my odpuszczamy, bo na kolejną wycieczkę musielibyśmy czekać ok dwie godziny. Moglibyśmy co prawda przyjechać tam później, ale podobno kaniony te (bo są dwa) największe wrażenie robią do południa. Poza tym idea takiego podróżowania i zwiedzania "wszystkiego" trochę Nas przerosła. Pamiętam, że przed wyjazdem pytałem ludzi o plany? Ile czasu poświęcić w poszczególnych miejscach itp. Jednak prawda jest taka, że to wszystko zależy od Twojego stylu zwiedzania. Ja specjalnie miałem słabo napięty plan, a i tak chętnie bym wydłużył pobyt o kilka dodatkowych dni. Odpoczywał sobie dłużej w niektórych miejscach, nic kompletnie nie zwiedzając. I teraz to wiem. Są przecież osoby które bez problemu robią dwa parki narodowe w jeden dzień, dojeżdżają w nocy do motelu, a rano o 6 zbierają się i jadą dalej zwiedzać. Spotykaliśmy przeróżnych ciekawych ludzi na swojej drodze podczas tej wycieczki. I to jest świetne, że każdy ma swoje tempo podróży.
My postanowiliśmy w ten dzień zwolnić. Pojechaliśmy obejrzeć Horseshoe Bend. Szlak jest krótki i nie pozwala się zmęczyć. Jest jednak gorąco i wieje, ale to już standard na tych terenach.
Później zwiedzaliśmy miasteczko Page.
Nocleg mieliśmy na samej górce z widokiem na jezioro.
Pamiętam, że motele w okolicy były bardzo drogie, bo wypadło Nam tu spędzić czas akurat w sobotę, ale dzięki kodom zniżkowym w MMT udało mi się obniżyć znacząco cenę jednego z nich. Przynajmniej w końcu mogłem wykąpać się w basenie.
Plan na kolejny dzień obejmuje zwiedzanie Wielkiego Kanionu na rowerach. Wstajemy wcześnie i w końcu jemy porządne kontynentalne śniadanie na stołówce z której rozpościera się widok na jezioro.
Znowu kierujemy się na południe. Mamy kilka godzin drogi. Chcemy w końcu zobaczyć to kultowe miejsce na mapie USA.
Dla geologów Wielki Kanion musi być prawdziwą orgią zmysłów. Na nas nie robi już takiego wrażenia po tym co zobaczyliśmy wcześniej. Co nie znaczy, że go nie podziwiamy. Po prostu widoki są już mniej więcej znane. Jak zapewne wiecie do kanionu można zejść różnymi szlakami. My odpuszczamy ze względu na odległość. Jego ogrom obrazuje to, że na trekking w dół i wyjście z powrotem powinno się przeznaczyć 2 dni.
Z tej wysokości oglądamy malutką dziś (tak się wydaje) rzekę Kolorado, która wraz z ruchem płyt tektonicznych wyrzeźbiła kanion. Jeździmy rowerami między punktami widokowymi wzdłuż krawędzi. Azjaci robią sobie zdjęcia już na parkingu : ) My idziemy „ścieżką czasu” gdzie opisane są skały z przekroju kanionu.
Później podążamy w stronę słynnej trasy 66 przy której mamy kolejny nocleg. Odwiedzamy np miasteczko Williams, a na nocleg zatrzymujemy się w spokojniejszym miasteczku Seligman.
Właśnie najbardziej podobają mi się takie miasteczka w USA gdzie nie ma wszędzie wspaniałego zasięgu komórkowego. Jest ten luz i spokój oraz można zobaczyć kawałek historii.Ostatnie dni były dość leniwe, więc nie za bardzo mam Was czym zaskoczyć. : )
Znowu jedziemy do Vegas. Na tyle ile się da trasą 66, później odbijamy.
Wybudowana wzdłuż trasy autostrada zabiła prawie cały ruch. Mijamy wiele opuszczonych, ale jednocześnie ciekawych miasteczek. Obok drogi biegnie linia kolejowa gdzie jeżdżą piętrowe, kilkukilometrowe pociągi z kontenerami.
W sklepiku przy drodze zauważam ścianę z wizytówkami. Nie mam swojej, więc zostawiam tam wizytówki moich znajomych, które miałem akurat przy sobie : )