0
katraviatta 13 lipca 2016 06:26
trasa2.jpg



Po śniadaniu uciekamy z St. George w stronę parku Bryce. Chcieliśmy zatrzymać się gdzieś na kawę, więc znajduję z google starbucksa w Cedar City. Nawigacja ponownie wywozi nas na osiedle domków jednorodzinnych :D lądujemy więc przypadkowo w sklepie Dollar i od tej pory będziemy w tej sieci częstym gościem (jest tak tanio, że kupujemy "some shit" za 16 dolarów, w tym dwie mrożone kawy). Wjeżdżamy na Scenic byway nr 12, fajnie, że przejedziemy jej chociaż kawałek!


scenic byway.jpg



przy Red Canyon, takie tam skałki przy drodze


red canyon 12.JPG



Bryce jest parkiem dużo kameralniejszym od Zionu, nie jest podzielony na części, shuttle bus jeździ szybko (pętlą), bo do pokonania ma mniejszą odległość.


20160717_191752.jpg



Bez problemu udało nam się znaleźć miejsce na parkingu mimo, że jest już późna godzina jak na rozpoczęcie zwiedzania. W Bryce nie należy się więc spinać by być wcześniej by zaparkować, w Zion wydaje mi się, że nie ma czego szukać na parkingu po 10:00, można od razu parkować wzdłuż drogi w Springdale...

W shuttle busie pani z dwoma synami zawstydza mnie - przed sobą ma przewodnik Lonely Planet Bryce & Zion. Trochę zabawnie przy moim "Southwest USA" który zawiera pięć stanów :D (przewodniki sprzedaję tutaj)

Ze względu na to, że będziemy chcieli potem zobaczyć coś jeszcze, na Bryce poświęcamy tylko pół dnia. Tym bardziej, że buty po wczorajszym the Narrows wyschły w 90%.

Oczywistym wyborem jest więc reprezentatywny popularny Navajo loop, 2,16 km oceniony jako średniotrudny (długość wydawać się może skromna, ale spadek jest dosyć spory)
Pozwolę, by zdjęcia przemówiły same.

Tak wygląda szlak:


Bryce szlak.jpg



widok z góry:


Bryce z góry.jpg




bryce z góry 2.JPG



Na szlaku:


bryce na szlaku.JPG






bryce na szlaku 2.JPG



Na dole:


bryce na dole.JPG



na dole kanionu ja chcę byśmy poszli jeszcze trochę dalej kolejnym szlakiem, pochodzili po tzw. amfiteatrze, ale po mniej niż kilometrze zawracamy - wilgotne buty no i ten strach o odciski.

Całość wraz z dojazem shuttle busem (duuużo szybszym niż w Zion) zajmuje nam więc 3-4h.

Bryce to park narodowy, gdzie widzimy względnie te same formacje tylko z różnej perspektywy przez cały czas. Jak dla mnie można spokojnie założyć pół dnia na zwiedzenie go (choć rzeczywiście, poszłabym na jakiś jeszcze w jakieś miejsce, np. Sunset Point czy Inspiration Point). Jednakowoż mimo, że piszę, że pfff pół dnia, to jednak gdybym miała rysować trasę od nowa absolutnie bym nie zrezygnowała z tego parku! To było przepiękne pół dnia.
Byliśmy w kosmosie!


bryce marsjanin.JPG



Po wyjeździe z parku zaczęłam sprawdzać czy może nie da się jednak pojechać dalej piękną drogą nr 12 i stamtąd jakoś logicznie odbić w kierunku Page. Nawigacja oraz mapa google w moim telefonie na szybko mi powiedziały, że nie ma takiej drogi bliżej niż przez Hanksville :( . Grzecznie więc zawróciliśmy i pojechaliśmy dołem... Teraz sobie tak myślę, że mogliśmy po prostu poświęcić 2 h i pojechać jeszcze z 40 km i po prostu zawrócić. A przez Page pojechać pojutrze. Na tym odcinku nasza trasa nie była idealna :(

Tutaj poświęcę trzy zdania mapom. Otóż - kupcie. Te papierowe. Dostałam jedną na urodziny i przydała się bardzo. Jeden rzut na płachtę i ma się obraz sytuacji. Niestety nie mieliśmy mapy Utah i California a przydałaby się! Mapy można kupić na stacjach na miejscu albo u nas w Internetach. Cena wychodzi podobnie (6-8$), ale jednak gdy już byliśmy na stacji to za późno by daną mapę kupić, trochę szkoda.

Ja miałam tę i sprawdziła się super :!:


20160717_192046.jpg



Zatankowaliśmy w Kanab. Katraviatka grzecznie pamiętała z jakiejś relacji, że w Page jest bardzo droga benzyna, więc trzeba zatankować wcześniej. Naturalnie okazało się, że pamiętała źle - benzyna była tam tak tania jak w całym Utah/Arizonie :D

W Page zatrzymujemy się na zaporze (Glen Canyon Dam), ale tylko na kilka minut. Od zachodu jest parking i visitors center, który jest zapewne płatny - nie mogę znaleźć teraz tej informacji w sieci. Od wschodniej strony jest po prostu żwirowe zakole po obu stronach, gdzie można zaparkować bezpłatnie. Idealnie dla nas, chcących zatrzymać się na pięć minut.


glen canyon dam.JPG



Podążamy dalej drogą 89 na południe, więc nie może zabraknąć postoju na Horseshoe Bend :D Myślałam, że to jest jakoś zaraz przy drodze! Okazuje się że jest to mini szlak i na całość należy poświęcić minimum 45 minut. Mimo, że atrakcja jest bezpłatna, jest pod opieką NPS. Rangersi uprzedzają wszystkich, każdego z osobna(!), że jest tam upalnie i przypominają o wzięciu butelki wody. Jesteśmy zachwyceni jak Ameryka promuje swoją przyrodę, po raz kolejny oczywiście.

Zabawne, K. w ogóle nie wiedział co to jest ta podkowa, więc mu mówię, że "to takie miejsce, gdzie rzeka Colorado malowniczo zakręca tworząc zakole" K. nieprzygotowany wizualnie na to co nastąpi - nie widział żadnych zdjęć w sieci - zbiera szczękę z podłogi jeszcze zanim docieramy na miejsce.


horseshoe bend szlak.JPG



Ja naturalnie biorę koc i podczołguję się pod samą krawędź (dzięki @Maxima0909), by zrobić odpowiednie zdjęcie oraz wejść w kadr dziesięciu innym osobom :D
K. się dziwi - po co, "przecież stąd dobrze widać" :D oto jego fota:


horseshoe k.JPG



Gdy widzi moje zdjęcie dopiero pojmuje, w czym rzecz. Oczywiście moje zdjęcie to pikuś przy ujęciach niektórych, ale nie wymagajmy panoramy od aparatu za 269 zł, w dodatku akurat z wyczerpaną baterią ;)


horseshoe ja.JPG



Z drogi 89 odbijamy w drogę 89A.
Po drodze zatrzymujemy się na Navajo Bridge.


navajo.jpg



Po przejechaniu mostu droga robi się całkowicie opustoszała! Po prawej stronie mamy cały czas malownicze Vermillion Cliffs, ja cały czas mam wrażenie, że to jest koniec świata i zaraz spadniemy w przepaść!


vermillion.jpg




vermillion2.jpg



Serio, ta droga tak ciągle wyglądała, jakby prowadziła donikąd lub do przepaści kanionu Colorado, w pobliżu którego się znajdowaliśmy.
Tak, zmierzamy w kierunku Wielkiego Kanionu, by zobaczyć go od Północnej strony. Ależ z nas wywrotowcy :D
Tylko 10% osób, które chcą zobaczyć Kanion decyduje się na zobaczenie go od północy.

Coraz bliżej kanionu robi się już przepięknie (ta, jakby do tej pory było obrzydliwie). Wszędzie mijamy połacie powalonych drzew. Ja twierdzę, że to jest spowodowane pożarami, K. obstawia huragany. W końcu zapomnieliśmy się zapytać lokalnych. Ktoś zna odpowiedź?


las.jpg



Nocleg znaleźliśmy w obiekcie Jacob Lake Inn w miejscowości Jacob Lake właśnie. I nie oszukujmy się, jest to jedyne miejsce, gdzie można się zatrzymać chcąc zwiedzić północ Kanionu :D (jest jeszcze jeden camping dla namiotów i drugi dla przyczep). Mimo tego, że miejsce zdaje się mieć monopol, nie wykorzystuje tego w większym stopniu. Domki są malutkie, ale bardzo przyjemne. Koszt nienajniższy ($102 za noc) i rzeczywiście jest to nasz najdroższy nocleg w tej podróży, ale jest tak uroczo, w lesie, z werandą, zapachem drewna, wiewiórami i ptakami... że naprawdę warto! K. ubolewa, że niedźwiedzia brak, ale reklamacji na takie rzeczy chyba wnosić nie można.


jacob lake inn pokój.jpg




jacob lake front.jpg



(Dla bardziej wymagających obiekt ma też kilkanaście pokoi normalnego typu w większym pawilonie)
Jacob Lake Inn urzeka nas też ogólną częścią - restauracja ma przemiłą obsługę, wyśmienite steki (tutaj jemy też najdroższą kolację na wycieczce), a część jadłodajnej restauracji jest w formie baru (siada się naokoło kelnerów) i tutaj można zjeść taniej. Miejsce serwuje również własne słodkie wypieki i sprzedaje bardzo ciekawe pamiątki zrobione przez Indian. Np. dywanik za bagatela $1200 :D Ja poprzestaję na koralikach za $6.

W całym obiekcie absolutnie nie ma Wi-fi. No i dobrze, odpoczniemy trochę od komputera ;)

Dzisiejsze osiągnięcie:


trasa 3.jpg



DZIEŃ 10 (26.6) - GRAND KANION, NORTH RIM

Po przepysznym śniadaniu kupujemy lokalne ciacha (nietanio, sztuka $1.89) i udajemy się zobaczyć jedną z największych dum Amerykanów! Kanion znajduje się zarówno u mnie jak i u K. w top 3.

Po otrzymaniu mapki na punkcie kontrolnym


20160717_191900.jpg



wybieramy w pierwszej kolejności Bright Angel Point. Jest to must see północnej części. Trochę jesteśmy zdziwieni infrastrukturą - po lekturze przewodników nastawialiśmy się, że będzie tu NIC, a tymczasem jak w każdym innym miejscu jest visitors center, toalety, źródełko do napełniania wody (z kanionowych Roar Springs!), nawet maszyna z lodem! Na Bright Angel idzie się właśnie od Visitors Center.


Angel.jpg



Nie wiem, czy można to nazwać szlakiem, bo całość ma jakieś 600 m w jedną stronę ;) Na horyzoncie można dostrzec odległe o 100 km szczyty pasma San Francisco Peaks (niedaleko Flagstaff). Mamy szczęście, bo dziś jest dobry dzień jeśli chodzi o mejskie zanieczyszczenia, które wpływają na widoczność.

Lornetka obowiązkowym wyposażeniem!


IMG_0972.JPG




greand.JPG



Zaskakuje mnie tutaj ilość ludzi. Jeśli tutaj jest 10% to jak wygląda dziewięciokrotnie większy tłum na południu :o

Kanion widać stamtąd pięknie (tak, zostaje on u nas w top 3!) ale z Bright Angel Point uciekamy szybko.

Wybieramy szlak "Uncle Jim's". Nie jakiś tam karkołomny - 2.5 mili. Wybieramy go ze względu na to, że jest pętlą, a takie szlaki wolimy zamiast wracać się tą samą drogą. Ten sam szlak wybierają bardzo nieliczni turyści (spotkaliśmy ich w sumie może z 10 osób) oraz muły :D Na szlaku spotykamy kilka śmierdzących "prezentów", niestety.
Ja się trochę irytuję "gdzie ten kanion??" bo droga prowadzi przez las. Ale dochodzimy w końcu do punktu widokowego.


grand 2.JPG



Nagle słyszymy bzyczenie jakby wielka osa albo mały helikopterek. No cóż, w obu było trochę racji.
KOLIBER!


koliber.JPG



Przysiadamy potem na zwalonym pniu, gdzie konstatuję, że kupiony wczoraj w sklepie Dollar bidon za, a jakże, jeden dolar, zalewa mi całą zawartość plecaka w tym paszport :/

Droga powrotna w większości prowadzi już wzdłuż kanionu. Jeśli więc ktoś zdecyduje się na ten szlak, bo go mimo wszystko polecam, to tylko jeśli w obie strony pójdzie północną odnogą (chyba, że ktoś przyjechał nad Kanion, by patrzeć na las ;) )

Jedziemy jeszcze na Point Imperial by popodziwiać kanion stamtąd. Ludzie na turystycznych krzesełkach biwakują wzdłuż krawędzi i czytają książki ;)


grand3.JPG



Nie spędzamy tam dużo czasu, bo obojgu nam zaczyna się dawać we znaki zmęczenie. Nie to dzisiejsze zmęczenie, ale zmęczenie po całej dotychczasowej wycieczce. Nie ma co ukrywać, od tygodnia żyjemy na pustyni, robimy dziennie często pieszo powyżej 10 km, spędzamy w trasie lub na szlakach czasami i 12 h. Ja w drodze powrotnej przysypiam. Po drodze do Jacob Lake Inn mijamy kilka znaków ostrzegawczych z różnymi zwierzętami: żubr, kozica górska, jeleń, krowa... Nie spotykamy żadnego z wymienionych :(
Tym sposobem lądujemy już o 16:00 w domku. No cóż, należy nam się trochę odpoczynku, tym bardziej, że sceneria jest naprawdę urocza. Ja biorę lornetkę i idę na ganek wypatrywać kondorów :D

p.s. - paszport wysechł i nie ma śladu po zalaniu!

A wieczorem jakże legitne lokalne piwo..@karpik, ja też ubolewam nad Vegas i chciałabym tam wrócić, tym razem śpiąc w jakimś znanym hotelu choćby stratosfera, organizując dojazd lepiej, może z osobą, która lubi Vegas :D
Dużo jednak zależy od emocji, w jakich się nurkuje zwiedzając dane miejsce, o emocjach będzie w dniu nr 12 ;)

A że droga taka sama? Widocznie jest to dobra droga :D
Busy przez świat jechały też bardzo podobną, co skonstatowałam po ułożeniu naszej (!) więc coś w tym musi być.

DZIEŃ 11 (27.06) ZNOWU W DROGĘ! (I MONUMENT VALLEY)

Ten dzień mogę opisać powiedzeniem KARMA WRACA. Do nas natychmiast.

Dziś do przejechania mamy 350 mil a do zobaczenia "niewiele" to znaczy tylko jedną atrakcję - Monument Valley.
Ruszamy drogą w kierunku Page. Tam zatrzymujemy się na tankowanie i kawę. Okazuje się, że ekspres jest zepsuty, więc nie dostajemy do końca tej kawy, którą chcemy. Ale karma wraca natychmiast - wchodzimy do Dollara tuż obok, który właśnie się likwiduje. Kupujemy na drogę słodycze: m&ms, snickersa i Mały Hershey's - łącznie za $.1.58 ;) 70% off na likwidacji sklepu.

Jedziemy drogą 98, ledwie za Kaibito - karambol. Widzimy z daleka dopiero co odjeżdżający helikopter - zapewne z rannymi. Ciężarówka leży w poprzek ulicy. Po szybkim rekonesansie okazuje się, że zostanie sprzątnięta za 5 (słownie: pięć) godzin! Szybka komunikacja z innymi kierowcami - okazuje się, że oczywiście wszyscy są turystami i jadą do Monument Valley :D - ktoś tam mówi że poprowadzi boczną drogą tak, że wyjedziemy w Tonalea do drogi nr 160 i stamtąd już prosta droga do parku. Ja patrzę na moją papierową mapę - ok, droga jest, ale przerywana. Czyli piach! Wjeżdżamy w tę drogę i patrzymy, że kierowcy w ogóle skręcają w jakieś całkowite odnogi, których nie mamy na żadnej z map, nawet w nawigacji! Postanawiam więc naruszyć prywatność na okolicznym osiedlu rdzennych mieszkańców, rodziny, którą widzę na podwórzu. No dobra, mówią że droga przejezdna i że dobrze wyjedziemy tak jak moja mapa pokazuje (a nie tak jak tamci pojechali!) i że nie ma żadnego zamkniętego mostu (jak pokazywał elektroniczny znak na drodze! "bridge closed, road nieprzejezdna :| " - pewnie chodziło o jakiś dalszy most).

Po pięciu kilometrach okazuje się, że droga zamienia się w piękną nową asfaltową drogę stanową. Tracimy pół godziny, ale za to lądujemy na stacji, gdzie K. odnajduje polecane gdzieś przez kogoś Ice Tea firmy Arizona. Będzie je już popijał do końca wyjazdu w różnych smakach - $0.99 za 568 ml za puszkę.


20160703_174726.jpg




monument droga.JPG



Gdy widać już z daleka Monument Valley, wjeżdżamy na pierwszy skręt w prawo, który z daleka wyglądał dla nas jak wjazd do parku. Szukamy budki, gdzie należy uiścić opłatę - własność Navajo, Annual Pass nie obowiązuje - ale nie widzimy. Podchodzi do nas para w naszym wieku, która wyglądała na równie skołowaną co my. Okazuje się, że oni właśnie wyjechali z Monument Valley i chcieli nam dać bilet, na który możemy jeszcze do końca dnia wjechać.

Więc po karambolu - Karma wraca!

Monument Valley zwiedzamy więc w stylu polskim - na cwaniaka, za darmoszkę, hajs się zgadza (na tym kończy się moja znajomość podwórkowej nowomowy).
W ramach rekompensaty oboje postanawiamy wydać każde po $10 na pamiątki ze straganów, które są tam w każdym punkcie widokowym.


monument stragany.jpg



Trochę mamy wyrzuty sumienia, że tak wjeżdżamy tu jak do Luwru (patent na zwiedzanie Luwru zna chyba cały świat - wszyscy poza pracownikami Luwru), więc na pierwszym postoju wydajemy te $20 od razu ;)

Najpierw oglądamy Dolinę z poziomu Visitors Center, potem jedziemy szlakiem, niestety piaskowym, ale nie jest jakiś straszny, C-max daje radę.


monument.JPG




monument .JPG




monument 3.JPG




monument elephant.JPG




Dolina to esencja dzikiego zachodu. Słyszę w głowie gwizdanie z westernów i wyobrażam sobie te przecinające drogę kulki kurzu!

Forrest Gump, który zawrócił po przebiegnięciu połowy świata właśnie w tym miejscu jest jednym z naszych ulubionych filmów (kogo nie jest).

Jeszcze po drodze Mexican Hat


mexican hat.JPG



I po kolejnych dwóch godzinach docieramy do Moab.

Szczerze powiem, że jak Kalifornijska jedynka jest najpiękniejszą drogą w tamtym stanie, Arizony flagową jest fragment Route 66, tak Utah ma oprócz dwunastki jeszcze drogę nr 191. Feera barw, kształtów, znienacka kanionów i gór w oddali, łuków, osuwisk, czerwieni, czerwieni, czerwieni! uderza nas z każdej strony. Lub całe Utah jest takie piękne - mnie tam wszystko jedno :D
Nie zatrzymujemy się nigdzie, po prostu napawamy się widokiem - czas nagli, a 350 mil samo się nie zrobi ;)

Gdy docieramy do Moab, logujemy się w domku w Moab Valley RV Resort. Tu znowuż jest klimatycznie z innego powodu: czujemy się jak na campingu :D w koło rzędy namiotów, stołów piknikowych, osobno dzielnica przyczep. Dostajemy domek na 6 osób (mniejszych nie ma) ale też za taki płacimy - $83 za noc. Łazienka wspólna, brak ręczników! (weźcie średni ręcznik, nie wiadomo kiedy się przyda) To drugie miejsce podczas całej wyprawy, gdzie komary dają się we znaki. Zaraz czuję kilka bąbli!

Pomimo drobnych niedogodności, miejsce mi się podobało. W sumie znaleźliśmy je przez przypadek: Szukaliśmy normalnego noclegu w Moab i na booking czy na expedii zawsze jako pierwsze najtańsze wyskakiwały oczywiście pola namiotowe! Okazało się, że forma mieszana (domki, rv i miejsca namiotowe) jest tutaj bardzo popularna. Wystarczyło kliknąć kilka takich najtańszych miejsc, a tam okazywało się, że w rodzajach zakwaterowania domki co prawda były droższe niż miejsce namiotowe (toć odkrycia roku dokonałam), ale nadal były sporo tańsze niż pokoje motelowe w okolicy.

Na kolację wybraliśmy drugą sieciówkę, której nazwę kojarzyliśmy jeszcze z PL: po Wendy's przyszedł czas na Denny's.
I to był strzał w 10! Właśnie tego szukaliśmy - typowego dinera, który nienajdrożej będzie serwował amerykańskie dania, jak hash browns, pankejki, smażony bekon, burgery, kawę z dolewką(!!) itp.

Nie mówię, że nie ma lepszych dinerów. Nam po prostu po poznaniu tego nie chciało się już eksperymentować ;)


DZIEŃ 12 (28.06) CANYONLANDS & ARCHES (PLUS TROCHĘ MOAB), URODZINY MOJEJ MAMY


mama.jpg



(p.s.: zdjęcie z campingu! takie widoki!)

Ambitnie zaplanowaliśmy dwa parki jednego dnia, w dodatku przed i po dniu, w którym jedziemy najwięcej podczas całej podróży. Najpierw Canyonlands. Park, który swoją urodą ma po trochu wszystkiego z do tej pory widzianych - kanion, formacje skalne, czerwień, zieleń, ciekawe rośliny... Jeśli masz dwa dni na zwiedzenie Stanów - wybierz Canyonlands :D W dodatku park jest przyjazny swoim układem naszemu skedżulowi - objeżdżamy prawie wszystkie punkty z mapy w 2,5 h. Z racji tego, że nie mamy 4x4, zwiedzamy odnogę o nazwie Island in the Sky. Needles, południowa odnoga, już jest nie dla naszego forda.


canyonlands.JPG



Ta linia biegnąca przez środek - to właśnie chyba to Needles. 100 mil drogi piaszczystej, którą można pokonać samochodem, rowerem...pieszo chyba nie bardzo ;)


canyonlands arch.JPG




canyonlands arch 3.jpg




canyonlands arch 2.JPG




canyonlands 2.JPG




canyonlands 4.JPG




canyonlands 5.JPG




canyonlands 6.JPG




canyonlands 7.JPG



ja nadal ćwiczę selfie
#nineumiemselfie #sprzedamselfiestick


canyonlands selfie cw.jpg




canyonlands selfie.jpg


(a tutaj ręka mi wyszła grubo jakbym 150kg ważyła)

Potem przychodzi czas na odpoczynek na mieście. Szwendamy się po mieście, wysyłamy pocztówki (koszt do UE: $1.20), kupujemy pamiątki w licznych sklepikach z tymiże właśnie.

K. w księgarni kupuje mi prezent:



Dodaj Komentarz

Komentarze (33)

karpik 15 lipca 2016 08:04 Odpowiedz
Ale fajnie się czytało, przypomniałaś mi dużo drobnych ciekawostek, które też mnie rozbawiły, jak np. bilety w SF które wyglądały jak wycięte z Faktu :PZ kolejkami na SFO słuszna uwaga. My na dodatek wychodziliśmy z ostatniego rzędu w samolocie + w tym samym momencie wylądowały 2x A380 (nasz z Londynu i drugi z Chin), przez co mieliśmy baaaardzo dużo czasu na rozprostowanie nóg po 11h locie :/A po przypłynięciu do Alcatraz robił przemowę Dziadzia-Zgrywusek, były więzień? ;)No tak, beef jerky, mój chłop nie raz i nie dwa kazał mi się zatrzymywać gdzieś pośrodku niczego, bo akurat gdzieś w oddali zauważył lokalną "suszarnię"No i pralniomat i wspomnienie o Mirage, moim hotelowym marzeniu naszego wyjazdu, które jak się okazało, było absolutnie niewarte wydanych pieniędzy :PP.S. Czekam na ciąg dalszy, podoba mi sie Twój lekki styl pisania ;)
katraviatta 15 lipca 2016 08:29 Odpowiedz
karpik napisał:Ale fajnie się czytało, przypomniałaś mi dużo drobnych ciekawostek, które też mnie rozbawiły, jak np. bilety w SF które wyglądały jak wycięte z Faktu :PZ kolejkami na SFO słuszna uwaga. My na dodatek wychodziliśmy z ostatniego rzędu w samolocie + w tym samym momencie wylądowały 2x A380 (nasz z Londynu i drugi z Chin), przez co mieliśmy baaaardzo dużo czasu na rozprostowanie nóg po 11h locie :/A po przypłynięciu do Alcatraz robił przemowę Dziadzia-Zgrywusek, były więzień? ;)No tak, beef jerky, mój chłop nie raz i nie dwa kazał mi się zatrzymywać gdzieś pośrodku niczego, bo akurat gdzieś w oddali zauważył lokalną "suszarnię"No i pralniomat <3P.S. Czekam na ciąg dalszy, podoba mi sie Twój lekki styl pisania ;)Dzięki Karp! Pisanie jest czasochłonne, ale robię co mogę by dokończyć (na szczęście jestem na mini-emeryturze, więc mam czas)Więcej spostrzeżeń z SFO podrzucę na koniec, bo tam byliśmy ostatnie dni, ale taaaak! Zapomniałam o przemowie na początku zwiedzania Alcatraz! Nie było więźnia, ale prowadzący ranger zapytał zgromadzonych skąd są itd., jeden pan powiedział, że mieszka 40 lat w San Francisco i pierwszy raz wybrał się do Alcatraz. Naturalnie dostał brawa.A suszarnie... ehh lepiej żeby tego K. nie przeczytał bo się zapłacze :/ nabywaliśmy tylko z torebki...
karpik 18 lipca 2016 08:18 Odpowiedz
Poważnie czasami mam wrażenie, że byliśmy na tej samej wycieczce. Nawet z przewodnika korzystaliśmy tego samego ;)Ale tego, że się nie jaracie Vegas, to nie wybaczam [ foch! ] :P
karpik 19 lipca 2016 08:52 Odpowiedz
katraviatta napisał: może z osobą, która lubi Vegas :D Polecam się :PA Wasza droga już zaczyna odbiegać od naszej, bo niestety aż tak daleko się nie zapuściliśmy. Czekam z niecierpliwością na Wasz powrót w zachodnie rejony :PI nie chcę znowu zamartwiać K, ale Arizonę to można w PiPie dostać bez najmniejszego problemu, a od czasu do czasu to i nawet w Lidlu jest w tygodniu amerykańskim... :P Dla równie zaintrygowanych: książka Grumpy Cata jest na Allegro, rozważam :P
kkl 19 lipca 2016 10:28 Odpowiedz
Może się wam albo komuś następnemu przyda - w Moab jest bardzo tani hostel o przyzwoitym standardzie - Lazy Lizard. Spalismy tam w 2008 roku, było oki. Teraz widze jest drożej, ale nadal bardzo tanio (34$ za dwojkę).
dziewon 19 lipca 2016 17:07 Odpowiedz
Super opis! Stany już chodzą mi po głowie dobre parę lat i taka trasa
norwegianwood 26 lipca 2016 10:16 Odpowiedz
Super relacja! Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg!:) We wrześniu wyruszam z mężem na podobną wyprawę, więc czytam z zapartym tchem:)
norwegianwood 27 lipca 2016 13:11 Odpowiedz
Super:) Najbardziej nie mogę doczekać się właśnie podróży HighWay1 :)Dzięki za wskazówki! Zanotowałam ich mnóstwo:)! Trochę się boję zaglądać na podforum planowania trasy, bo mój entuzjazm mógłby osłabnąć jednakże czytając relacje innych podróżników wiem, że można w kilkanaście dni przejechać mnóstwo mil i zwiedzić kawał Ameryki:)
88309 27 lipca 2016 13:51 Odpowiedz
Oczywiście, że można. My w sumie przez 13 dni zrobiliśmy prawie 3000 mil :) Chociaż oczywiście mamy w głowach to, że na pewno wrócimy na zachód.
jaz99 27 lipca 2016 15:53 Odpowiedz
Fajna relacja, przeczytałem wszystko!Na przyszłość mogę polecić do zobaczenia White Pocket (moim zdaniem ciekawsze od The Wave, no i nie trzeba zezwolenia) oraz Edmaier's Secret. Na każdy z tych punktów trzeba zaplanować po całym dniu.
katraviatta 27 lipca 2016 16:44 Odpowiedz
Nas trochę ograniczyła liczba kierowców: 1W sumie zrobiliśmy więcej km niż Ty @Ruben$ w te nasze 18 dni, ale ostatni tydzień naprawdę sobie odpuściliśmy: potrafiliśmy być już o 18:00-19:00 w hotelu, wyjeżdżając o 9:00 - skromnie ;) Ostatnie dwa dni mi zostały do napisania i nie wiem jak będę żyć gdy skończę! Fajnie się pisze. Chyba trzeba będzie się gdzieś znowu udać.@NorwegianWood skorzystaj z układania trasy, tam Ci nikt głowy nie zmyje :D a jeśli zmyje - to przynajmniej będziesz realnie wiedział czego nie zdążysz zobaczyć
norwegianwood 27 lipca 2016 16:50 Odpowiedz
Hej:) juz sie przemoglam, opublikowalam i czekam pokornie na opinie:p nie mog esie doczekac dokonczenia trasy przez @Ruben$ bo liczba dni prawie zblizona a plany praktycznie te same:) @katraviatta - super sie czyta wiec kolejna podroz planujcie i relacjonujcie koniecznie:) czekam na podsumowanie:)
karpik 28 lipca 2016 22:37 Odpowiedz
a jakie jest uzasadnienie odmowy przez ubezpieczyciela ?nie wiem czy zwróciliście też uwagę w autobusach w SF na linkę, służącą do zatrzymywania pojazdu. Nad głowami siedzących pasażerów, przy szybie, wisi nic innego, jak linka, która po delikatnym pociągnięciu w dół sygnalizuje kierowcy chęć opuszczenia pojazdu przez pasażera. Coś jak znany nam guzik stop, tylko wersja economy :P
katraviatta 28 lipca 2016 22:49 Odpowiedz
"Zakresem ubezpieczenia nie są objęte koszty związane z opóźnieniem dostarczenia bagażu podróżnego, które ubezpieczony poniósł po powrocie do Polski."@karpik właśnie o tym mówię przestarzałych technologiach np. zamiast elektroniki - linka :D
norwegianwood 1 sierpnia 2016 10:45 Odpowiedz
Podsumowanie mistrzowskie! Miliard dobrych rad, ktore juz wpisuje do notatnika!:)))
88309 1 sierpnia 2016 14:41 Odpowiedz
Fajne podsumowanie :) Jedną rzecz bym zmienił. Jeśli to możliwe to pisałbym wszelkie wydatki w dolarach, a na samym końcu po ile kupowaliśmy dolary. W końcu u nas kurs mocno się zmienia i 500 złotych dzisiaj może w dolarach wykazywać inną wartość np. za rok...
becek 1 sierpnia 2016 14:54 Odpowiedz
przeczytałem tylko fragment ale moim skromnym zdaniem jak na 5 nocy w SF to praktycznie nic nie zobaczyliściea szkodaco do jedzeniaSF słynie z clam chowder, burrito i żarcia w chińskiej dzielnicy
katraviatta 1 sierpnia 2016 17:41 Odpowiedz
becek napisał:przeczytałem tylko fragment ale moim skromnym zdaniem jak na 5 nocy w SF to praktycznie nic nie zobaczyliściea szkodaco do jedzeniaSF słynie z clam chowder, burrito i żarcia w chińskiej dzielnicyRacja, jak sama wspominałam - to na co mieliśmy 3,5 dnia można zobaczyć w półtora, podkreślałam to dwa razy. Oraz, sami z góry zrezygnowaliśmy z turystycznych punktów jak painted ladies czy lombard street. Woleliśmy spędzić czas na faktycznym poznaniu miasta, by poczuć jego atmosferę. Dla nas dużo ciekawsze jest obserwowanie przystanków autobusowych i sklepowego asortymentu niż ikony turystów :D Naturalnie, ponownie napiszę - nie neguję tego. Sami przecież wybraliśmy Alcatraz jako must see, Twin Peaks oraz Castro. Reszta to miły dodatek, na który też znaleźliśmy czas. Jeśli chodzi o chińską dzielnicę - znaleźliśmy jedną knajpę przy pierwszej próbie i była tak autentyczna, że nie śmieliśmy ryzykować i zmieniać ;) A! no i oboje lubimy dobre piwo, wieczór w tap barze liquid gold, na nie-zwiedzaniu, wspominam najmilej :D :lol: :mrgreen: @Ruben$, racja - poprawiłam. Tam gdzie mogłam, dodałam walutę. Mogłam się machnąć o jakieś 2-4%, ale by to policzyć dokładniej, musiałabym wykonywać pewne działania od początku, więc uznaję tę granicę błędu :D
becek 1 sierpnia 2016 18:18 Odpowiedz
ale z opisu wynika ze właśnie potraktowaliście SF wybitnie turystycznie ale tak na leniano chyba ze napisz coś o tej "atmosferze" co ja niby poczuliście;D
katraviatta 1 sierpnia 2016 20:48 Odpowiedz
Naprawdę, nie czuję bym musiała się jeszcze z czegoś tłumaczyć :DKażdy ma swoje emocje i odczucia i jest to sprawa bardzo indywidualna.Mam wrażenie, że piszesz "ale mało zobaczyliście przez te trzy dni, mogliście więcej" w momencie, gdy ja piszę dokładnie to samo, tylko nie uważam tego za coś złego ;)Masz większe doświadczenie z SF: może napisz w osobnym wątku co myślisz i co ciekawego widziałeś? Przecież po to to forum jest, by pomóc innym. Zapewne i mnie, bo do SF na pewno wrócę przy okazji innych tras.
katraviatta 3 sierpnia 2016 14:12 Odpowiedz
wow! Ta relacja została nominowana do relacji miesiąca! To spore wyróżnienie, dziękuję!Jeśli się Wam podoba, zachęcam do głosowania:konkurs-na-relacje-miesiaca-lipiec,0,98436
elwirka 7 sierpnia 2016 11:57 Odpowiedz
Wielki szacun za podanie całego kosztu wyprawy na osobę. Na forum jest tendencja unikania odpowiedzi na pytanie: 'a ile cię to wszystko kosztowało?". Owszem wszyscy podają ceny lotów, hoteli, wynajmu auta czy atrakcji. Ale tego ile przejedli, przepili i przebalowali to często już nie podają. A dla planujących wyprawę takie informacje są pomocne. 9.874 zł na osobę to naprawdę nie tak dużo. Spodziewałam się wyższej kwoty jak na 3 tygodnie w Stanach.
katraviatta 7 sierpnia 2016 16:23 Odpowiedz
elwirka napisał:Wielki szacun za podanie całego kosztu wyprawy na osobę. Na forum jest tendencja unikania odpowiedzi na pytanie: 'a ile cię to wszystko kosztowało?". Owszem wszyscy podają ceny lotów, hoteli, wynajmu auta czy atrakcji. Ale tego ile przejedli, przepili i przebalowali to często już nie podają. A dla planujących wyprawę takie informacje są pomocne. 9.874 zł na osobę to naprawdę nie tak dużo. Spodziewałam się wyższej kwoty jak na 3 tygodnie w Stanach.Dziękuję!Wydaje mi się, że to nie takie rzadkie podawać całkowity koszt. Najlepiej sobie policzyć "rentowność" wyprawy w przeliczeniu na dzień - co też zrobiłam - i porównać do innych tego typu wypraw. Np. @tomcravt ma ten "licznik" ok 360 zł na dzień - czyli tańszy! Ale były też "droższe" wyprawy. Nasza wycieczka z dojazdem trwała też tak naprawdę 24, a nawet 25 dni.Aha, no i to jest też powód, dla którego moi znajomi nie przeczytali tej relacji, nigdzie jej nie podlinkowałam :D Nie napisałam jej dla nich, tylko dla użyteczności publicznej, by komuś się jeszcze przydała jakaś informacja z tej pisaniny. Jeśli ktoś chciałby się odwdzięczyć, z chęcią przyjmę hershey's (od $1) lub beef jerky (od $3) :lol:
grondo 7 sierpnia 2016 17:41 Odpowiedz
Jak ktoś będzie zawiedziony jedzeniem w polecanych Wendy's i Denny's, to proszę się nie zrażać, w stanach można zjeść duużo lepiej ;)
opo 7 sierpnia 2016 17:56 Odpowiedz
jak jesteśmy przy amerykańskich fast foodach z burgerami to polecam spróbować In-N-Out, sieć dostępna praktycznie tylko w Kalifornii z super krótkim menu, jakościowo oczko powyżej pozostałych sieciowek.
katraviatta 7 sierpnia 2016 21:24 Odpowiedz
grondo napisał:Jak ktoś będzie zawiedziony jedzeniem w polecanych Wendy's i Denny's, to proszę się nie zrażać, w stanach można zjeść duużo lepiej ;)Wendy's i Denny's są całkiem ok, smacznie, ale najlepiej wychodzi tu stosunek jakości do ceny. Oczywiście, że można zjeść lepiej - moi faworyci to black bear inn i johnny rockets ;)
logis 8 sierpnia 2016 14:02 Odpowiedz
Powiem krótko: GOOD JOB !
katraviatta 13 września 2016 00:41 Odpowiedz
mały apdejt: Air France jest oczywiście świetną linią lotniczą i wypłaciła claim bez szemrania :)więc jeśli zawiedzie Was Wasz ubezpieczyciel, zawsze można liczyć na linie :D
skysurfer 14 kwietnia 2017 17:35 Odpowiedz
Świetna relacja! Od mojej wyprawy po zachodnim wybrzeżu minęło już trochę czasu, więc łza się w oku kręci na widok zdjęć z tych samych miejsc, ehh chciałoby się tam wrócić.Co do jedzenia to dodałbym tylko, że fastfood w kalafiorni to nie tylko burgery i pankejki, ale także całkiem niezłe potrawy meksykańskie w Taco Bell, Salsie itp, także w bardzo dobrej cenie. katraviatta napisał: Kolejka w wypożyczalni aut może być długa oraz nie bójmy się wysłuchać propozycji co do upgrejdu Co do upgrade'u mam trochę inne doświadczenie, bo za każdym razem kiedy rezerwowałem przy LAX małe auto okazywało się, że aut tej klasy nie ma, a najmniejszym jakie mieli było coś określane jako full size, a raz nawet trafił się van. Oczywiście nikt nie wymagał żadnej dopłaty. Przed zgodzeniem się na zaproponowany upgrade dobrze zapytać, czy zamówione auto jest dostępne ;) bo z dużym prawdopodobieństwem można dostać upgrade za darmo. Dorzucę jeszcze swoje 3 gr i dodam, że planując trasę po zachodnim wybrzeżu nie omijałbym LA, które warto zobaczyć chociażby dla plaży w Santa Monica, Venice lub aMalibu lub zachodu słońca lub wieczoru z punktu widokowego przy Mulholland Drive.
katraviatta 16 kwietnia 2017 13:29 Odpowiedz
@‌SkySurfer‌ generalnie zgadzam się ze wszystkim, co piszesz, więc mam nadzieję, że inni Cię posłuchają:1. żałuję, że do kuchni meksykańskiej nie było nam jakoś po drodze, mimo, że lubimy - mogliśmy choć do Taco bell ;) jedliśmy raz meksykańskie w pahrump i było słabe, więc następnym razem na pewno sobie pofolgujemy w tę stronę. Podobnie jak chińskie jedzenie w SF - ok, knajpa, w której jedliśmy miała wyborne jedzenie, ale jednak chcę też następnym razem spróbować czego innego w faktycznej chińskiej dzielnicy :D2. z samochodem rzeczywiście taktyczny błąd. Może nie mieli niczego w naszej klasie. Choć wypożyczalnia w SF jest ogromna, pewnie małe szanse na to, ale może rzeczywiście tak było - dobrze, że to strata tylko hipotetycznych $80 3. To mnie dołuje najbardziej. Odpuściliśmy LA, bo tłok korki itp., ale jednak plażę i kalifornijski klimat chciałam zobaczyć, teraz na pewno zmodyfikowałabym trasę i pojechała choć na Santa Monica właśnie :(
michals-80 12 lipca 2017 19:20 Odpowiedz
Dzięki za super relacje. Nie ukrywam, że była ona dla mnie natchnieniem i za półtora miesiąca ruszam Twoimi śladami ;). Generalnie moja trasa jest podobna uwzględniając Twoje wszelkie uwagi i wskazówki. W moim wyjeździe jest jednak trzeci podróżnik – 2,5 letni. Podróżnik ten potrafi przejść 3-4 km odcinki na swoich nogach, ale czasem oczywiście potrzebuje wsparcia w postaci wózka. I stąd parę pytań...Zion NP – w drodze na „The Narrows” przechodziliście zapewne „RiverSide Walk” - jak udało mi się wczytać da się tu wjechać wózkiem – proszę o potwierdzenie ;)czy na początku „The Narrows” jest opcja żeby zostawić gdzieś wózek (przypięty) żeby np. spróbować swoich sił na tym szlaku?Bryce NP – tu planujemy zejście na dół szlakiem Queens Garden Trail a powrót na górę Navajoo Loop. Czy to Twoim zdaniem dobre rozwiązanie? Da się zabrać tutaj wózek czy lepiej zostawić na górze?W sumie w ogóle będę wdzięczny za Twoja opinię w tym temacie – które z „waszych” szlaków mogą nadawać się na wózek tudzież wędrowanie przez 2,5 latka.Pzdr ;)
manix2 12 lipca 2017 21:33 Odpowiedz
michals_80 napisał:Zion NP – w drodze na „The Narrows” przechodziliście zapewne „RiverSide Walk” - jak udało mi się wczytać da się tu wjechać wózkiem – proszę o potwierdzenie ;)czy na początku „The Narrows” jest opcja żeby zostawić gdzieś wózek (przypięty) żeby np. spróbować swoich sił na tym szlaku?Z tego co ja pamiętam, to całe Riverside Walk można bez najmniejszego problemu przejechać wózkiem. To jest po prostu wybetonowana na płasko ścieżka. Jak trzeba już wejść do rzeki to wózek trzeba zostawić. Można na przykład przypiąć do jakiegoś drzewka albo po prostu zostawić, nie sądzę aby ktoś go ukradł :) Jak daleko uda wam się przejść rzeką zależy głównie od poziomu wody. Trzeba malucha bardzo pilnować bo prąd jest dosyć mocny miejscami a dno kamieniste.michals_80 napisał:Bryce NP – tu planujemy zejście na dół szlakiem Queens Garden Trail a powrót na górę Navajoo Loop. Czy to Twoim zdaniem dobre rozwiązanie? Da się zabrać tutaj wózek czy lepiej zostawić na górze?Większość tej trasy jest do zrobienia wózkiem bo głównie w dół i jest dosyć szeroko i równo. Przez Navajoo Loop mocno pod górę ale też podłoże równe, myślę że wózek nawet z dzieckiem można spokojnie wciągnąć. Jak się nie da z "ładunkiem" to na pewno pusty może bez problemu wjechać.
katraviatta 13 lipca 2017 00:09 Odpowiedz
Dziękuję za ciepłe słowa!@Manix2manix2 już odpowiedział, a tymczasem ja tylko dorzucę co NIE nadaje się z mojej relacji dla dziecka:1. Szlak na north dome - w yosemite wybierzcie inny ;)2. the Narrows - zależy w jakim miesiącu jedziecie. Jeśli tak jak my w głębokim czerwcu lub lipcu - woda będzie płyciutka. Szkrab może wejść z Wami, ale na pewno się przewróci :D i będzie cały mokry, nie ma innej opcji.3. Szlak do delicate Arch - nie ma szans, jeśli wybieracie się do Arches (polecam) to raczej miejsca "scenic point" z mapki niż szlaki.To tyle. Ameryka to bardzo przyjazny kraj dla każdego. Przeleciałam w myślach moją trasę i w sumie z dzieckiem można wszędzie: i do yosemite, i death valley, i Zion (emerald pools!) i Bryce (pod tę górę na Navajo loop wózek ok, ale zziajacie się na pewno ;) ) i Kanion, i Canyonlands, i Arches, i Monument Valley, Canyon de Chelly, Bearizona, Calico, Oatman... i Monterey - no wszystko!