Spędziliśmy świetny urlop - 15 dni w Maroku + 1 w Pizie > 30.05-14.06
Loty: Łódź - Londyn - Marrakesz Fez - Piza (nocleg) - Warszawa
Przejechaliśmy w sumie 2920 km (wg licznika samochodu), wg googlowych map trochę mniej. Byliśmy w miastach, wioskach, nad oceanem, w górach, na pustyni, w dziczy i wśród setek ludzi. Maroko dostarczyło nam wiele emocji, i tych dobrych i tych gorszych, głównie wiązało się to z napotkanymi ludźmi. Widokowo i przyrodniczo kraj jest fantastyczny! Kilka razy myśleliśmy, żeby rzucić nasze codzienne zajęcia, kupić stado tych rozkosznych kóz i zostać pasterzami :P
Pierwsza przygoda, jaka nas spotkała, to oczywiście lotniska - w związku z ostatnio wprowadzonymi zmianami w Ryanie o odprawie 8 dni przed lotem (jeśli nie chce się wybierać płatnych miejsc), postanowiliśmy przetestować, czy wystarczy karta pokładowa w telefonie - nie musielibyśmy szukać drukarni w Maroku. Z Łodzi do Londynu bez żadnych kłopotów. Z Londynu do Marrakeszu również. Zadowoleni z własnego sprytu i przebiegłości oddaliśmy się urlopowi :) w końcu znaleźć wifi znacznie łatwiej niż drukarkę... Także miła niespodzianka - Ryan wprowadził możliwość oddania bagażu podręcznego do luku bez opłat, raz skorzystaliśmy, ale tak długo trzeba było czekać na odbiór, że więcej się nie zdecydowaliśmy. Niemniej jednak, jeśli komuś się specjalnie nie spieszy, można się pozbyć ciężaru :) oczywiście rozmiarowo i wagowo nasze bagaże przeszły bez większej kontroli. Jedynie Londyn nas zaskoczył swoimi wewnętrznymi procedurami, czyli torebką 10x10cm na płyny :/ musieliśmy wyrzucić kilka rzeczy...
A zatem lądujemy przed północą :)
Ruszyliśmy pieszo w stronę miasta, oczywiście szarańcza taksówkarska od razu się na nas rzuciła - mówimy, że pojedziemy za 50dh do centrum. Nie? To nie. Za 150 na pewno nie. Za 100? Nie, za 50. 50 nie? Good night :) osiągnięcie naszego pułapu zajęło nam około... 10 metrów ;) znalazł się w końcu ktoś, kto niby już kończył pracę i właśnie wracał do miasta haha :) Ciekawostka na przyszłość: samochód wypożyczaliśmy z lotniska, musieliśmy w niedzielę wrócić na lotnisko, znów taxi za 50dh, uprzejmy pan kierowca poprosił nas, żebyśmy w razie kontroli powiedzieli, że nie umawialiśmy się na żadną cenę, tylko zapłaciliśmy wg taksometru, czyli 20dh!
Na Dżami el Fana znaleźliśmy się koło 1.00... co by tutaj porobić... na jedzonko pójdziemy! :) i zjedliśmy najlepszego tażina w całym Maroku - genialnie przyprawiony, czuć, że się długo robił... zaraz po tym jak skończyliśmy jeść, panowie się zwinęli. Generalnie koło 2 wszyscy się już zamykali, powoli plac pustoszał, zostaliśmy prawie sami...
Próbowaliśmy znaleźć noclegi przez couchsurfing, niestety, nikt nie chciał nas przygarnąć :( założyliśmy, że nasz nocleg w Marrakeszu (3 noce) ma kosztować 100dh za noc i o 2 w nocy zaczęliśmy poszukiwania. Wszystkie hotele były pozamykane... jeden otwarty zaproponował nam kwotę nie do przyjęcia, bez możliwości większej negocjacji... i tak chodziliśmy, chodziliśmy........... aż spytaliśmy jakichś trzech panciów, czy znają jakiś hotel tani... i się zaczęło....... :D taki bezdomniak nas prowadził, od hotelu do hotelu. Wszędzie za drogo, nagle zatrzymuje się dwóch facetów na motorach, pyta, co tu robimy (no, noclegu taniego szukamy!), panowie się wylegitymowali - POLICJA :| już myśleliśmy, że coś nie tak będzie, ale ci kazali nam podążać za naszym przewodnikiem. Miło :) Ale zdziwienie miało przyjść później... Przy kolejnym hotelu policjanci na nas czekali, sprawdzając, czy pancio nas bezpiecznie doprowadził do celu :D niestety, hotel znów za drogi... Krążyliśmy tak z dobrą godzinę, od drzwi do drzwi... Przewodników mieliśmy chyba ze 3, zmieniali się co jakiś czas :)
Aż w końcu... nasza kwota została zaakceptowana, pokój był malutki, ale czysty, bez robali, pancio bardzo miły, prysznic, tualet (dziura oczywiście). Wreszcie padamy! :D http://www.hotel-imouzzer.com/hotelen.php
Śniadanka: naleśnik z dżemem, czekoladą, cukrem, serkiem, itp razem z lokalsami :)
a dnia poprzedniego w Fezie się widzieliśmy? : >
rozpoczynam ciąg dalszy.... :]
-- 17 Cze 2014 21:07 --
drodzy Państwo, przedstawiam Marrakesz naszym okiem (małżeńskim, a więc jednym wspólnym ;)):
trochę spożywczych :)
W restauracji nr 1 pracuje Mohamad, który nas bardzo intensywnie namawiał na posiłek, ale już nie chcieliśmy. Mówimy dobrym (sprawdzonym i skutecznym!) hasłem z forum: maybe later. Maybe later?! when? tomorrow? promiss? say that you promiss. migaliśmy się, ale zakończyło się na "maybe later..." Następnego dnia faktycznie do gościa wróciliśmy (tego konkretnego), ucieszył się jak nie wiem co! Najedliśmy, zapłaciliśmy i wychodzimy. A maj frend przychodzi raz jeszcze i woła dirhamy za napiwek... tego już za wiele... pierwsze małe rozczarowanie... nie liczy się miła rozmowa, powiedzmy "lojalność" wobec człowieka (w końcu wróciliśmy...), ważne są dirhamy. Wołanie o dirhamy (madame, dirhamy) zdarzały się często i trochę psuły wizerunek Marokańczyków... Wytłumaczę nas może z tego napiwku - jeśli jakaś usługa faktycznie nas zadowoliła (miły człowiek, fajna rozmowa i negocjacje, jednym słowem byliśmy zadowoleni), to oczywiście dawaliśmy jakiś napiwek... ale jak ktoś miał zamiast źrenic dirhamy w oczach, to sorry, ale nie od nas...
Czas zmienić "lokal" dobrze przyprawione, pikantne i smaczne :)
a i u tego pancia się pożywiliśmy... kasza z jogurto-kefirem (smak kefiru, gęstość jogurtu) prosto z gara z ulicy, bardzo orzeźwiająca! :) oczywiście nie muszę wspominać, że miseczki tylko przepłukiwane wodą w wiaderku :P
łowy wieczorową i nocną porą:
a po nocy przychodzi dzień i zostają tylko okręgi... :)
A tutaj gra polegała na tym, że na rozłożoną tablicą z wieloma cyframi w kółkach ludzie rzucali monety. Jeśli moneta upadła idealnie w kółko (nie dotykała żadnej krawędzi), to wypłacona została kwota: moneta x cyfra w kółku. To, co dotknęło krawędzi, trafiało do bankiera ;) Oczywiście pancio do nas przemówił: plis, noł fotos, madam. Ale było już za późno :P
miętka... część zdjęć jest rozmazana... czasem aż głupio nam było robić zdjęcia (no chyba że szliśmy za wycieczką Japończyków :P), dlatego robiliśmy je z ukrycia, na szybko, żeby choć zarys sytuacji uwiecznić... :)
najdroższa herbata w Maroku - 20 dh za szklaneczkę... zbudowana barierka przed wejściem na teren tarasu, wąskie przejście, obsługa pytająca o zamówienie i płatność przed wejściem :) żeby czasem nie wejść, nie zrobić zdjęcia i nie wyjść... ;)
no to naprawdę świat jest mały :D
co do placu... faktycznie nocą jest to zjawisko samo w sobie. A sobotnią nocą to już w ogóle ;) Nazwy restauracji nie pamiętam... po schodach się wchodziło na piętro... :P tych restauracji z tarasami jest co najmniej kilka... łatwo trafić, ta "nasza" była na rogu placu... :)
Nieznany napisał:My w tym samym terminie zrobiliśmy wg licznika ok. 3500 km.
:)Cappricio czyżbyśmy spotkali się w autobusie nr 21 w Pizie?hmm lecieliście do Krakowa następnego dnia?
:D świat jest mały?
:D
Cudownie że piszesz! Z taka nadzieją dzisiaj wchodziłam na f4f
:) Skąd taki ładny widok? Rozumiem, że z jakiejś reastauracjiz tarasem? Pamiętasz nazwę? ;>
cappricio napisał:a dnia poprzedniego w Fezie się widzieliśmy? : >Tak jest.
:)Zazdroszczę Jemaa El Fna w nocy - nam udało się tam dotrzeć jedynie za dnia.
Świetne nieprzekolorowane zdjęcia. Najbardziej cieszy mnie ilość jedzenia ulicznego:) Uwielbiam takie dalekie od europejskich ą ę standardów czystości wielorazowe miski, genialne w swojej prostocie smaki i mini herbatki nalewane uśmiechem... Oj, trudno mi będzie do września wytrzymać w oczekiwaniu:)
Spędziliśmy świetny urlop - 15 dni w Maroku + 1 w Pizie > 30.05-14.06
Loty:
Łódź - Londyn - Marrakesz
Fez - Piza (nocleg) - Warszawa
Przejechaliśmy w sumie 2920 km (wg licznika samochodu), wg googlowych map trochę mniej. Byliśmy w miastach, wioskach, nad oceanem, w górach, na pustyni, w dziczy i wśród setek ludzi. Maroko dostarczyło nam wiele emocji, i tych dobrych i tych gorszych, głównie wiązało się to z napotkanymi ludźmi.
Widokowo i przyrodniczo kraj jest fantastyczny! Kilka razy myśleliśmy, żeby rzucić nasze codzienne zajęcia, kupić stado tych rozkosznych kóz i zostać pasterzami :P
Pierwsza przygoda, jaka nas spotkała, to oczywiście lotniska - w związku z ostatnio wprowadzonymi zmianami w Ryanie o odprawie 8 dni przed lotem (jeśli nie chce się wybierać płatnych miejsc), postanowiliśmy przetestować, czy wystarczy karta pokładowa w telefonie - nie musielibyśmy szukać drukarni w Maroku.
Z Łodzi do Londynu bez żadnych kłopotów. Z Londynu do Marrakeszu również. Zadowoleni z własnego sprytu i przebiegłości oddaliśmy się urlopowi :) w końcu znaleźć wifi znacznie łatwiej niż drukarkę... Także miła niespodzianka - Ryan wprowadził możliwość oddania bagażu podręcznego do luku bez opłat, raz skorzystaliśmy, ale tak długo trzeba było czekać na odbiór, że więcej się nie zdecydowaliśmy. Niemniej jednak, jeśli komuś się specjalnie nie spieszy, można się pozbyć ciężaru :)
oczywiście rozmiarowo i wagowo nasze bagaże przeszły bez większej kontroli. Jedynie Londyn nas zaskoczył swoimi wewnętrznymi procedurami, czyli torebką 10x10cm na płyny :/ musieliśmy wyrzucić kilka rzeczy...
A zatem lądujemy przed północą :)
Ruszyliśmy pieszo w stronę miasta, oczywiście szarańcza taksówkarska od razu się na nas rzuciła - mówimy, że pojedziemy za 50dh do centrum. Nie? To nie. Za 150 na pewno nie. Za 100? Nie, za 50. 50 nie? Good night :) osiągnięcie naszego pułapu zajęło nam około... 10 metrów ;) znalazł się w końcu ktoś, kto niby już kończył pracę i właśnie wracał do miasta haha :)
Ciekawostka na przyszłość: samochód wypożyczaliśmy z lotniska, musieliśmy w niedzielę wrócić na lotnisko, znów taxi za 50dh, uprzejmy pan kierowca poprosił nas, żebyśmy w razie kontroli powiedzieli, że nie umawialiśmy się na żadną cenę, tylko zapłaciliśmy wg taksometru, czyli 20dh!
Na Dżami el Fana znaleźliśmy się koło 1.00... co by tutaj porobić... na jedzonko pójdziemy! :) i zjedliśmy najlepszego tażina w całym Maroku - genialnie przyprawiony, czuć, że się długo robił... zaraz po tym jak skończyliśmy jeść, panowie się zwinęli.
Generalnie koło 2 wszyscy się już zamykali, powoli plac pustoszał, zostaliśmy prawie sami...
Próbowaliśmy znaleźć noclegi przez couchsurfing, niestety, nikt nie chciał nas przygarnąć :( założyliśmy, że nasz nocleg w Marrakeszu (3 noce) ma kosztować 100dh za noc i o 2 w nocy zaczęliśmy poszukiwania. Wszystkie hotele były pozamykane... jeden otwarty zaproponował nam kwotę nie do przyjęcia, bez możliwości większej negocjacji... i tak chodziliśmy, chodziliśmy........... aż spytaliśmy jakichś trzech panciów, czy znają jakiś hotel tani... i się zaczęło....... :D
taki bezdomniak nas prowadził, od hotelu do hotelu. Wszędzie za drogo, nagle zatrzymuje się dwóch facetów na motorach, pyta, co tu robimy (no, noclegu taniego szukamy!), panowie się wylegitymowali - POLICJA :| już myśleliśmy, że coś nie tak będzie, ale ci kazali nam podążać za naszym przewodnikiem. Miło :)
Ale zdziwienie miało przyjść później...
Przy kolejnym hotelu policjanci na nas czekali, sprawdzając, czy pancio nas bezpiecznie doprowadził do celu :D niestety, hotel znów za drogi...
Krążyliśmy tak z dobrą godzinę, od drzwi do drzwi... Przewodników mieliśmy chyba ze 3, zmieniali się co jakiś czas :)
Aż w końcu... nasza kwota została zaakceptowana, pokój był malutki, ale czysty, bez robali, pancio bardzo miły, prysznic, tualet (dziura oczywiście). Wreszcie padamy! :D http://www.hotel-imouzzer.com/hotelen.php
Śniadanka: naleśnik z dżemem, czekoladą, cukrem, serkiem, itp razem z lokalsami :)
rozpoczynam ciąg dalszy.... :]
-- 17 Cze 2014 21:07 --
drodzy Państwo, przedstawiam Marrakesz naszym okiem (małżeńskim, a więc jednym wspólnym ;)):
trochę spożywczych :)
W restauracji nr 1 pracuje Mohamad, który nas bardzo intensywnie namawiał na posiłek, ale już nie chcieliśmy. Mówimy dobrym (sprawdzonym i skutecznym!) hasłem z forum: maybe later. Maybe later?! when? tomorrow? promiss? say that you promiss.
migaliśmy się, ale zakończyło się na "maybe later..."
Następnego dnia faktycznie do gościa wróciliśmy (tego konkretnego), ucieszył się jak nie wiem co! Najedliśmy, zapłaciliśmy i wychodzimy. A maj frend przychodzi raz jeszcze i woła dirhamy za napiwek... tego już za wiele... pierwsze małe rozczarowanie... nie liczy się miła rozmowa, powiedzmy "lojalność" wobec człowieka (w końcu wróciliśmy...), ważne są dirhamy. Wołanie o dirhamy (madame, dirhamy) zdarzały się często i trochę psuły wizerunek Marokańczyków...
Wytłumaczę nas może z tego napiwku - jeśli jakaś usługa faktycznie nas zadowoliła (miły człowiek, fajna rozmowa i negocjacje, jednym słowem byliśmy zadowoleni), to oczywiście dawaliśmy jakiś napiwek... ale jak ktoś miał zamiast źrenic dirhamy w oczach, to sorry, ale nie od nas...
Czas zmienić "lokal"
dobrze przyprawione, pikantne i smaczne :)
a i u tego pancia się pożywiliśmy... kasza z jogurto-kefirem (smak kefiru, gęstość jogurtu) prosto z gara z ulicy, bardzo orzeźwiająca! :)
oczywiście nie muszę wspominać, że miseczki tylko przepłukiwane wodą w wiaderku :P
łowy wieczorową i nocną porą:
a po nocy przychodzi dzień i zostają tylko okręgi... :)
A tutaj gra polegała na tym, że na rozłożoną tablicą z wieloma cyframi w kółkach ludzie rzucali monety. Jeśli moneta upadła idealnie w kółko (nie dotykała żadnej krawędzi), to wypłacona została kwota: moneta x cyfra w kółku. To, co dotknęło krawędzi, trafiało do bankiera ;) Oczywiście pancio do nas przemówił: plis, noł fotos, madam. Ale było już za późno :P
miętka...
część zdjęć jest rozmazana... czasem aż głupio nam było robić zdjęcia (no chyba że szliśmy za wycieczką Japończyków :P), dlatego robiliśmy je z ukrycia, na szybko, żeby choć zarys sytuacji uwiecznić... :)
najdroższa herbata w Maroku - 20 dh za szklaneczkę... zbudowana barierka przed wejściem na teren tarasu, wąskie przejście, obsługa pytająca o zamówienie i płatność przed wejściem :) żeby czasem nie wejść, nie zrobić zdjęcia i nie wyjść... ;)
co do placu... faktycznie nocą jest to zjawisko samo w sobie. A sobotnią nocą to już w ogóle ;)
Nazwy restauracji nie pamiętam... po schodach się wchodziło na piętro... :P
tych restauracji z tarasami jest co najmniej kilka... łatwo trafić, ta "nasza" była na rogu placu... :)